TPZN - Forum numizmatyczne

Ogólnie o numizmatyce => Artykuły i porady => Literatura - spisy treści => Wątek zaczęty przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 10:23:13

Tytuł: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 10:23:13
W numerze 1/2010 ukazał się artykuł MONETY ANTYCZNEJ SYCYLII   autorstwa Bartosza Stefańczyka

Cytuj
Pierwsze monety na Sycylii wyemitowano w VI wieku p.n.e. Jednak to V stulecie p.n.e. było był złotym okresem mennictwa na Sycylii. Monety zawierają setki przedstawień, stanowiąc namacalne świadectwo burzliwych dziejów wyspy. Widać na nich zmiany władz w miastach-państwach, a nowe emisje niejednokrotnie służyły finansowaniu wojen.

Najstarsze znane monety w świecie greckim pochodzą z depozytu fundacyjnego w świątyni Artemidy w Efezie. Datowane są na lata 625 – 600 p.n.e. i przypisuje się je królom lidyjskim. Wynalezienie monety mogło być spowodowane chęcią ułatwienia dokonywania przeróżnych opłat administracyjnych (łatwiej było ustalać i pobierać podatki i cła). Często też miasta- państwa (gr. poleis) rozpoczynały produkcję monet w okresach konfliktów, gdyż wypłacały nimi żołd wojskom najemnym. Ponadto posiadanie pieniądza z wybitym znakiem miasta świadczyło o jego suwerenności.

Wydaje się natomiast, że handel nie był najistotniejszą przyczyną bicia monet. W Babilonii np. używano tzw. pieniądza niemonetarnego, a handel kwitł i rozwijała się bankowość. Pierwsze monety miały zbyt wysokie nominały dla drobnego handlu. Ciekawym nawiązaniem do płacideł z okresu przedmonetarnego są nazwy greckich pieniędzy. Wyjaśnienie pochodzenia słów drachma i obol podał Orion z Teb w dziele Etymologicon w V wieku n.e. Według niego obol oznaczał żelazny lub brązowy rożen, drachma zaś to inaczej garść, w której mieściło się sześć takich rożnów.


Wizerunki archaiczne i klasyczne

Wartość pieniędzy, jak stwierdził Arystoteles w Polityce, ustalano według wielkości i wagi, w końcu jednak zaczęto wyciskać na nich znak, aby sobie oszczędzić mierzenia czy ważenia, wyciśnięty znak podawał bowiem określoną ilość. Dzięki umieszczeniu stempli na dotychczas używanych kawałkach metalu wiadomo było, kto jest emitentem danego pieniądza, czyli gwarantem jego jakości.

Na monetach ukazywano różne wizerunki. Przedstawiano bogów opiekujących się miastem oraz ich atrybuty, jak również herosów, rośliny i zwierzęta, różne przedmioty związane z nazwą miasta bądź z prowadzonym przez nie handlem. Znacznie później, pod koniec V wieku, pojawiły się na monetach portrety. W tym okresie zwykle nie było jeszcze żadnych inskrypcji. Zwyczaj portretowania władcy zaczął się w zasadzie dopiero od czasów Aleksandra Wielkiego. Większość z wymienionych przedstawień można znaleźć na pieniądzu sycylijskim. Monety tu opisywane pochodzą z VI i V wieku p.n.e., czyli z okresu archaicznego i klasycznego w sztuce greckiej. Archaiczne przedstawienia ludzkie na monetach charakteryzują się sztywnością i schematyzmem. Głowy rytowano z profilu, oko en face, ramiona i tors z przodu, nogi zaś znowu z profilu. Zwierzęta natomiast ukazywane były dość wiernie i naturalnie. Taki styl, z pewnymi zmianami, zachowano do połowy V wieku p.n.e. W tym czasie na monetach pojawiły się już cechy stylu klasycznego, w którym zerwano z archaiczną powagą i sztywnością sylwetki. Zaczęto przedstawiać głowę na wprost albo w trzech czwartych. Kunsztownie poukładane fryzury zmieniono na wijące się i rozwiane. Na monety wprowadzono ruch i dynamikę. Prekursorami tych zmian w greckiej sztuce pieniężnej byli właśnie Sycylijczycy.

Orzeł na tetradrachmie z Akargas, okres klasyczny, 472-413 p.n.e.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 10:28:31
Natomiast w numerze 4/09 artykuł PIENIĄDZ ZAMIAST SZABLI. DZIEJE BANKU POLSKIEGO autorstwa Wojciecha Morawskiego

Cytuj
W 1828 roku powstał Bank Polski. Bank był instytucją państwową. Tym właśnie różni się od swego dwudziestowiecznego następcy, Banku Polskiego SA, utworzonego przez Władysława Grabskiego w 1924 roku w formie spółki akcyjnej. Rocznicę powstania Banku Polskiego obchodzimy w tym roku jako datę, od której zaczynają się dzieje polskiej bankowości centralnej

W 1815 roku na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego utworzone zostało Królestwo Polskie, połączone z Rosją unią personalną. Królestwo było państwem konstytucyjnym. Miało własny sejm, rząd i wojsko, szkolnictwo, sądownictwo oraz skarb i pieniądz. W dziejach gospodarczych Królestwa Polskiego przełomowy okazał się rok 1821, kiedy funkcję ministra skarbu objął książę Ksawery Drucki-Lubecki (1779-1846). Władzę objął w niebezpiecznym momencie, kiedy to finanse państwa stanęły na progu bankructwa, a antypolskie stronnictwo w Petersburgu usiłowało pod tym pretekstem zlikwidować odrębność Królestwa Polskiego. Dlatego Drucki-Lubecki przede wszystkim zrównoważył budżet poprzez bezwzględne egzekwowanie podatków, rozbudowę podatków konsumpcyjnych i monopoli skarbowych (np. solnego). W 1822 roku doprowadził do zniesienia bariery celnej oddzielającej Królestwo Polskie od Rosji. Ponieważ Królestwo było bardziej od Rosji uprzemysłowione, zapewniło to polskiemu przemysłowi rynki zbytu na Wschodzie; nie tylko w Rosji, ale nawet w Chinach. Wygrał wojnę celną z Prusami, które nałożyły wysokie cła na towary spławiane Wisłą i chciały zdławić polski eksport zboża. Drucki-Lubecki skutecznie przestraszył Prusy budową Kanału Augustowskiego, który umożliwiałby omijanie Prus i spławianie zboża z dorzecza Wisły do Niemna i dalej, litewskimi rzekami Dubissą i Wentą, do Libawy. Groźba taka wystarczyła, by Prusy w 1823 roku podpisały korzystny dla Polski traktat handlowy. W rozgrywce z Prusami Drucki-Lubecki zręcznie doprowadził do tego, że władze rosyjskie poparły polskie postulaty. Prusacy, w zamian za obniżenie ceł na polski tranzyt do Gdańska chcieli uzyskać ulgi dla ich własnego tranzytu do Chin. Chiny, za wyjątkiem portu w Kantonie, były jeszcze wówczas zamknięte dla handlu europejskiego od strony morza. Prawie cały handel chińsko-europejski przechodził przez miasto Kiachta na granicy syberyjsko-mongolskiej. W tej sytuacji zgoda Rosji (i Królestwa Polskiego) na tranzyt była cennym argumentem przetargowym. Drucki-Lubecki przekonał Rosjan, że postulat ten zagraża nie tylko polskim, ale i rosyjskim interesom. Prusy nie otrzymały w zamian nic.

Siedziba Banku Polskiego na dziewiętnastowiecznej rycinie
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 10:43:03
Numer 6/08 DZIEJE ELBLĄSKIEGO MENNICTWA - Małgorzata Gizińska

Cytuj
Podczas spaceru po elbląskim Starym Mieście możemy natrafić na niewielki zaułek noszący nazwę ulicy Menniczej. Jest to obecnie jedyny ślad – oczywiście oprócz zachowanych, niejednokrotnie rzadkich i wysoko cenionych na rynku numizmatycznym, monet − dawnej świetności menniczej miasta.

Produkcję pieniądza zapoczątkowano w Elblągu już w czasach krzyżackich, o czym świadczą pośrednio źródła pisane, powołujące się na monety elbląskie lub wymieniające działających tu mincerzy. Mennica działała na pewno w latach 1251 − 1351, a być może już od momentu nadania Elblągowi praw miejskich.

W przywileju lokacyjnym z 10 kwietnia 1246 roku Krzyżacy postanowili wprowadzić na rynek elbląski pieniądz o takiej samej stopie menniczej jak w ziemi chełmińskiej. Przez pewien czas w literaturze przedmiotu panował pogląd, że wielki mistrz Henryk von Hohenlohe nadał w tym czasie prawa mennicze miastu, a nie tylko przywilej założenia mennicy zakonnej w Elblągu. Do takiej interpretacji skłaniać mogły późniejsze starania elblążan u królów polskich o pozwolenie na bicie monet z powoływaniem się na rzekomo istniejący już krzyżacki przywilej menniczy. Podkreślić jednak należy, że nie mogło to być prawo nadane miastu, ponieważ wcześniejszy przywilej chełmiński z roku 1233 zapewniał zakonowi monopol w tym względzie.

Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: Mikołaj w 23 Stycznia 2010, 10:55:12
Mam ten numer z mennicą elbląską - artykuł bardzo pobieżny, raczej dla osób niezorientowanych w temacie, jako zachęta do poznania Elbląga.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 12:09:44
Numer 10/2006
JAK WYGLĄDAŁA PIECZĘĆ MIESZKA I - Marcin Hlebionek

Cytuj
Być może..., najprawdopodobniej..., niewykluczone... Trudno pisać o pieczęciach najstarszych polskich władców bez trybu przypuszczającego. Warto jednak zgłębić tę niełatwą tematykę, ponieważ dzięki temu możemy lepiej poznać państwo pierwszych Piastów.

Kraj Polaków oddalony jest od szlaków pielgrzymich i mało komu znany, poza tymi, którzy za handlem przejeżdżają tamtędy na Ruś – pisał Anonim Gall. Jego słowa trafnie definiują horyzont cywilizacyjny współczesnej mu Polski, która, mimo że należała do kręgu cywilizacji zachodniej, znajdowała się na jego peryferiach, na które promieniowała kultura Bizancjum. Niewykluczone, że miało to reperkusje na polu sfragistyki. Jedyną drogą, która może ułatwić poznanie tego zagadnienia, jest prześledzenie rozwoju sfragistyki monarszej państw sąsiadujących z Polską, przede wszystkim Niemiec, a także Węgier, Rusi czy Czech, których źródła lepiej ilustrują recepcję i ewolucję pieczęci monarszych.

Pieczęcie monarsze odgrywały szczególną rolę w życiu średniowiecznego państwa – były nie tylko środkiem uwierzytelniania dokumentów, ale również nośnikiem idei wspierających politykę władcy, manifestacją jego suwerenności. Pieczęcie używane były do potwierdzenia woli monarszej. Funkcjonowały także poza życiem polityczno-prawnym państwa – liczne sygnety służyły do pieczętowania prywatnej korespondencji władcy lub zabezpieczania przedmiotów, do których dostęp miał być z różnych względów ograniczony. Chronologia występowania i forma pieczęci monarszych mają dla historii państwowości kapitalne znaczenie. Już sam fakt posiadania ich przez monarchę świadczy o istnieniu w państwie administracji.

Przywilej dla klasztoru norbertanek w Busku wystawiony przez Kazimierza Wielkiego
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 12:14:08
7/2006
WALUTOWY PRZEKRĘT - Paweł Marczak

Cytuj
29 listopada 1950 roku władze ogłosiły zdumionym obywatelom, że od tego dnia w Polsce Ludowej obowiązują nowe pieniądze. W ciągu kilku dni, od 30 października do 8 listopada, należało wymienić stare walory na nowe, i to po bardzo niekorzystnym kursie. Był to haracz nałożony na społeczeństwo. Rozpoczęła się też nagonka na tych, którzy mieli pieniądze.

Wymiana pieniędzy była jednym z etapów realizacji planu sześcioletniego (1950 – 1955), czyli dostosowywania polskiej gospodarki do wzorców radzieckich. W następstwie tych zmian miał nastąpić rozwój gospodarczy, zwłaszcza przemysłu ciężkiego, a także wzrost poziomu życia ludności. Plan okazał się wielkim niewypałem. Władza musiała znaleźć nowe środki na jego realizację, a także wskazać winnych problemów – „kułaków” i „spekulantów.
Całą akcję zaplanowano w tajemnicy przed społeczeństwem. Uchwałę o wymianie pieniędzy Sejm Ustawodawczy przyjął 28 października w sobotę, w niedzielę o tej decyzji dowiedziały się rzesze Polaków, a w poniedziałek można było wymienić pieniądze. Przelicznik był bardzo niekorzystny: wymieniano 100 starych złotych na 3 nowe w wypadku kwot ulokowanych w bankach i udziałów w spółdzielniach. W innych wypadkach, np. gdy obywatel przynosił do banku pieniądze przechowywane w domu, w przysłowiowej skarpecie, za 100 starych złotych dostawał 2 lub zaledwie 1 nowy złoty. Z dnia na dzień miliony Polaków straciły większość oszczędności. Mimo to partyjni propagandyści wbrew logice twierdzili, że 100 starych złotych równa się 3 nowe złote [sic !], jeden stary złoty równa się 3 grosze [...] W ten sposób siła nabywcza nowego złotego jest przeszło 33 razy wyższa od siły nabywczej dotychczasowego złotego.

Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 12:29:02
4/2004 PARSZYWE SREBERKO - Konrad T. Lewandowski

Cytuj
W artykule Sylwestra Huszała "Platyna pana Wollastona"(MW nr 1/2004) zabrakło wielu istotnych informacji, które zapewne wydawały się Autorowi zbyt oczywiste, aby podać je czytelnikom. Dlaczego np. William Wollaston tak męczył się z młotem przy kowadle, zamiast po prostu stopić platynę i odlać ją w sztabkę? Dlaczego Hiszpanie obawiali się, że platyna zostanie wykorzystana do fałszowania złotych monet? Wszak złoto i platyna to metale szlachetne, więc jaki był sens zastępowania złota droższą platyną? I na czym właściwie polegała wyższość metody Wollastona nad metodą Jeanetta?
Należy zacząć od tego, że platyna nie zawsze była metalem szlachetnym, wręcz przeciwnie. Pierwiastek ten swą wielką cywilizacyjną karierę zaczął jako wyjątkowo irytujący odpad. Zastosowanie go w jubilerstwie, medycynie (protezy kości), technice pomiarowej (elektrody i czujniki) oraz w przemyśle chemicznym (katalizatory) przyszło dopiero z czasem. Wspomnienie niechlubnych początków zachowało się po dziś dzień w nazwie platyny, gdyż słowo to pochodzi od hiszpańskiego platina, będącego zdrobnieniem od plata, czyli srebro. Po polsku można zatem określić platynę słowem "sreberko", i jest to zdrobnienie wysoce pogardliwe.
Czym i komu platyna tak zalazła za skórę? Jako pierwsi znienawidzili ją poszukiwacze złota. Platyna występuje bowiem w przyrodzie w postaci samorodków, będących naturalnymi stopami z żelazem (10 proc. Fe) lub irydem (tzw. platynoiryd). Oprócz tego istnieje jeszcze minerał auroosmiryd – stop złota, irydu i osmu. Czasem więc, zwłaszcza na terenie dzisiejszej Kolumbii, zdarzało się, że znajdowano złoża, w których platyna była "przyklejona" do złota. Próby oddzielenia "sreberka", nazywanego też "niedojrzałym złotem", od szlachetnego kruszcu przyprawiały górników o białą gorączkę. Naturalna platyna prócz żelaza zawiera co najmniej 3 proc. pozostałych platynowców, które znacznie podwyższają jej twardość – do poziomu średniej jakości stali. Proszę wyobrazić sobie ostrze noża, w którym tkwią drobiny złota, i spróbować je stamtąd wydłubać... Można by wielkim nakładem czasu i wysiłku spiłować to ostrze na drobny proszek, po czym zabrać się do wypłukiwania złota, ale tu napotykamy kolejną przeszkodę. Normalnie złoto oddziela się podczas płukania, ponieważ metal ten o ciężarze właściwym 19,3 g/cm3 jest przynajmniej 4–5 razy cięższy od wszystkich otaczających je minerałów (np. żelazo ma 7,9 g/cm3). Ciężar właściwy platyny wynosi natomiast 21,45 g/cm3, więc podczas płukania opadnie ona na dno razem ze złotem. Dalsze uparte płukanie skończy się co najwyżej utratą złota, a platyna i tak zostanie. Oba metale trzeba rozpuścić w wodzie królewskiej i rozdzielać dalej metodami chemicznymi, co nie jest łatwe do wykonania na odludziu. Zresztą ten sposób wymyślono dopiero w drugiej połowie XVIII wieku. Dlatego samorodki platyny często wyrzucano na śmietnik, do rzeki albo w najlepszym razie zużywano na podmurówkę domów... Kiedy zaś w końcu zaczęto oddzielać złoto chemicznie, platyna pozostawała w postaci ciemnego, bezpostaciowego proszku lub szarej masy o strukturze pumeksu. Prawdziwe srebro też wytrąca się z roztworów w takiej postaci, ale nie jest to kłopot, bo wystarczy uzyskany proszek przetopić i znów mamy lśniący metal. "Sreberka" o rozwiązanie nie dotyczyło, gdyż platyna topi się w temperaturze 1772 ľC. Tymczasem metalurgia przełomu XVIII i XIX wieku radziła sobie najwyżej ze stopami żelaza z węglem, czyli żeliwem i stalą, których temperatura topnienia mieści się w granicach 1100–1300 ľC. Platynowych odpadów pozostałych po rafinacji złota nie można było pozostawić własnemu losowi, aby ktoś nie domieszał tego bezużytecznego śmiecia z powrotem do złota. Zanim odkryto platynę, fałszerze monet używali krążków z ołowiu pokrytych z wierzchu złotem. Był to sposób dobry na naiwnych, gdyż ołów jest znacznie lżejszy od złota i do wykrycia oszustwa wystarczało, aby doświadczony kupiec lub bankier po prostu wziął takiego "dukata" do ręki. Złapany na gorącym uczynku fałszerz zwykle kończył życie w kolczastym wnętrzu "dziewicy norymberskiej" lub w innych równie przykrych okolicznościach. Natomiast moneta pokryta z wierzchu złotem, a w środku zawierająca okruchy platyny była fałszywką szalenie trudną do wykrycia.
Waga i ciężar właściwy się zgadzały, a ponieważ platyna jest równie jak złoto odporna na działanie kwasu azotowego, zawodziły też rutynowe testy jubilerskie. Dopiero stopienie takiej monety ujawniało ponurą prawdę – złoto spływało, ujawniając ukryte pod nim "sreberko".
Pierwsze fałszerstwa tego typu opisano w 1758 roku, ostatnie w 1840 w Rosji, gdzie skazano na śmierć jubilera za fałszowanie platyną... srebra. Nie może więc dziwić, że Hiszpanie ściśle kontrolowali wydobycie platyny, po czym skrupulatnie topili ją w oceanie. Fałszerzy zaopatrywali jedynie przemytnicy. Ówcześnie metal ten nie budził niezdrowych emocji tylko wśród naukowców. W źródłach europejskich pierwsze wzmianki o metalu przypominającym platynę pochodzą z XVI stulecia. Być może nawet samorodki tego pierwiastka znano w starożytnym Egipcie. Nazwę platina upowszechnił hiszpański podróżnik Antonio de Ulloa we wspomnieniach opublikowanych w 1748 roku. W 1750 roku podstawowe właściwości chemiczne platyny podał chemik W. Watson, zaliczając ją do pierwiastków i nazywając "półmetalem" – zapewne dlatego, że nie dawała się stopić. Od początku uczonych intrygowała całkowita odporność tego pierwiastka na utlenianie. Kolejne eksperymenty na niewielkich próbkach czystej platyny wykazały, że w tym stanie jest to metal miękki, którego kawałki można łatwo łączyć poprzez skuwanie. Po raz pierwszy zastosowano platynę w 1752 roku do wykonania luster do przyrządów astronomicznych. Otrzymywano je w wyniku rozkładu arsenku platyny, gdyż w przeciwieństwie do tlenu platyna łatwo reaguje z arsenem, tworząc związek PtAs2 , występujący także w naturze jako minerał sperrylit. Arsenek platyny można już łatwo stopić, po czym jego dalsze ogrzewanie powoduje rozkład tego związku z powrotem na platynę i arsen, który ulatnia się w postaci pary. Jeżeli rozkład PtAs2 będziemy prowadzić powoli, starannie kontrolując temperaturę, uzyskamy platynę w postaci litego metalu. Na tym właśnie polegała metoda Jeanetta, opracowana w 1787 roku, czyli 17 lat przed Wollastonem. Jak jednak w drugiej połowie XVIII wieku można było stabilizować i regulować temperaturę bez pieców elektrycznych z drutami grzewczymi ze stopów platyny i platynowych termopar? Trzeba było wykazać się dużą pomysłowością i ostrożnością (np. uważać na trujące pary arsenu), aby ostatecznie uzyskać mały kawałek platyny. Robiono z niej potem tygle i jubilerskie drobiazgi dla koneserów.
William Wollaston wynalazł sposób, by produkować litą platynę łatwiej, bezpieczniej i w dużych ilościach. Przeoczył przy tym zupełnie niezwykłe właściwości tego pierwiastka jako katalizatora, które odkryto w 1817 roku, a bez których trudno sobie wyobrazić rozwój przemysłu chemicznego. Wypada też zauważyć, że Wollaston ryzykował niewiele, gdyż pęknięcie sztabki platyny na kowadle podczas kucia bynajmniej nie jest "katastrofą", jak twierdzi Sylwester Huszał.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 23 Stycznia 2010, 12:32:07
1/2004 PLATYNA PANA WOLLASTONA - Sylwester Huszał

Cytuj
Co ciekawego moglibyśmy ujrzeć 15 kwietnia 1804 roku, zaglądając przez jedno z okien domu przy Cecil Street numer 18 w Londynie? Zobaczylibyśmy 35-letniego mężczyznę w laboratoryjnym chałacie, energicznie uderzającego młotem w kowadło. Nie byłby to jednak żaden kowal, ale jeden z najwybitniejszych uczonych, jakich wydała ziemia angielska. Nazywał się William Hyde Wollaston i jemu właśnie zawdzięczamy odkrycie dwóch nowych pierwiastków chemicznych: palladu i rodu, a także inne ważne odkrycie, a mianowicie prostą, tanią i skuteczną metodę produkcji kowalnej platyny zawierającej tylko śladowe ilości zanieczyszczeń.

Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 24 Stycznia 2010, 13:03:38
numer 1/2003 TRZY TYSIĄCE LAT PIENIĄDZA - Piotr Jachowicz

Cytuj
Czytelnikom zainteresowanym problematyką ekonomiczną wydawnictwo Trio sprawiło nie lada prezent pozycją Wojciecha Morawskiego Zarys powszechnej historii pieniądza i bankowości. Jest to pierwsza na naszym rynku wydawniczym, a przy tym bardzo udana, próba syntezy finansowych dziejów świata. Książka Morawskiego wypełnia dotkliwą lukę w polskim piśmiennictwie, gdyż na polu literatury poświęconej historii gospodarczej panuje dotkliwa posucha.
Jest to dzieło erudycyjne. Wykorzystując bogatą literaturę przedmiotu, autor przytacza ogromną ilość informacji. Przed zagubieniem się w gąszczu zdarzeń chroni czytelnika logiczna i przejrzysta konstrukcja wykładu, a także znakomity, klarowny styl. Dzięki temu całość czyta się świetnie. Książkę kończy bibliografia, indeks osób, instytucji i jednostek monetarnych. Zastrzeżenia można mieć jedynie do wydawcy, a właściwie do poligrafów odpowiedzialnych za oprawę książki, która rozpada się już podczas pierwszego czytania.
Autor podzielił rozprawę na dwie części. Pierwsza to syntetyczny wykład dziejów finansów światowych od czasów prehistorycznych do końca XX wieku. Obok historii pieniądza śledzimy tu również dzieje bankowości prywatnej i publicznej, giełdy oraz spekulacji. W części pierwszej znajdujemy także krótki przegląd refleksji na temat pieniądza i kredytu, począwszy od Arystotelesa, a skończywszy na współczesnej teorii monetaryzmu. Lektura tej części pozostawia pewien niedosyt, ponieważ nie wszystkie zagadnienia dostatecznie wyeksponowano: np. zbyt skrótowo autor potraktował problem finansów międzynarodowych, zwłaszcza w XIX wieku.
Część drugą poświęcono narodowym historiom pieniądza i bankowości. Obok Anglii, USA czy Francji, znajdziemy tu charakterystykę krajów peryferyjnych: Papui-Nowej Gwinei, Nepalu lub Wysp Zielonego Przylądka. Dzieje pieniądza i kredytu w poszczególnych krajach autor potraktował jako "genealogię współczesności", cofając się na tyle, aby można było zrozumieć, jak kształtowały się współczesne systemy monetarne i bankowe. Podział materiału na dwie części sprawił, że autor nie uniknął powtórzeń, np. dwukrotnie omówił powstanie i dalsze losy waluty złotej w Anglii. Nie jest to jednak wadą, gdyż historię moneterną poszczególnych krajów można potraktować jako opracowania samoistne, zrozumiałe dla czytelników, którzy nie zapoznali się wcześniej z pierwszą częścią książki.
Bez znajomości historii pieniądza i bankowości nie sposób zrozumieć logiki rozwoju gospodarczego świata. Dzięki lekturze książki dowiadujemy się nie tylko, co i kiedy się stało, ale również jaki był sens zdarzeń. Autor np. przejrzyście pokazuje, jak odkrycie Ameryki, poprzez napływ kruszców do Europy, doprowadziło do rewolucji cen i zmiany charakteru stosunków ekonomicznych na Starym Kontynencie. Znajdziemy tu również opis i analizę pierwszych udanych i nieudanych eksperymentów z pieniądzem papierowym w XVIII wieku. Dowiemy się, jak potęga ekonomiczna Anglii w XIX wieku odbiła się na pozycji funta szterlinga i jakie konsekwencje gospodarcze miało przyjęcie przez świat systemu waluty złotej – gold standard. Dalej autor przedstawia, jak pierwsza wojna światowa doprowadziła do upadku waluty złotej, inflacji, a w niektórych krajach hiperinflacji. W znakomity sposób ukazuje źródła i absurd radzieckiego eksperymentu gospodarczego, polegającego na stworzeniu gospodarki bez rynku i pieniądza. Wreszcie na koniec zagadnienia z najnowszej historii gospodarczej: dlaczego dolar zajął miejsce funta szterlinga w roli pieniądza światowego i na czym polegały wewnętrzne sprzeczności międzynarodowego systemu walutowego z Bretton Woods, które doprowadziły do jego rozpadu. Morawski poddaje również analizie zależności między "szokami naftowymi", upadkiem keynesizmu, karierą monetaryzmu oraz kryzysem zadłużeniowym lat osiemdziesiątych.
Zebrany materiał pozwolił autorowi na sformułowanie generalnych wniosków, np. na wykazanie związku między wojnami i rewolucjami, finansowanymi często przez druk tzw. pustego pieniądza, a niebezpieczeństwem inflacji. Dowodzi, że późniejsze stabilizacje pieniądza oznaczały uspokojenie dawnych konfliktów, co było związane z dojściem do głosu nowych grup społecznych. Formułuje także tezę ogólną, że w dziejach pieniądza odbija się głębszy konflikt społeczny. Rozgrywa się on pomiędzy "sytymi", którym zależy przede wszystkim na bezpieczeństwie i stabilności pieniądza, a "głodnymi", których bardziej interesuje szansa wzbogacenia się i dlatego są gotowi zaakceptować daleko większe ryzyko.
Na zakończenie wypada wspomnieć, że książka Wojciecha Morawskiego to również kopalnia znakomitych anegdot. Autor opisuje m.in. kulisy spekulacji cebulkami tulipanowymi w siedemnastowiecznej Holandii, przedstawia karierę szkockiego awanturnika i finansisty Johna Lawa, wyjaśnia pochodzenie symbolu dolara – przekreślonej dwukrotnie litery "S", i informuje o zaskakującym źródłosłowie swojsko brzmiącego słowa "bubel". Zarys powszechnej historii pieniądza i bankowości przyda się nie tylko ambitnym uczniom szkół średnich, studentom historii i kierunków ekonomicznych, ale wszystkim, którzy chcą poznać i zrozumieć skomplikowany świat finansów.

Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:01:38
Kartki zaopatrzeniowe jak i papiery wartościowe są również przedmiotem zainteresowania niektórych numizmatyków.

w numerze 1/2002 ukazał się artykuł KARTKI NA SZCZĘŚCIE. REGLAMENTACJA DÓBR W POLSCE LUDOWEJ autorstwa Katarzyny Cegieły

Cytuj
Pod koniec lat siedemdziesiątych po Polsce krążyła następująca trawestacja znanego przeboju Maryli Rodowicz Remedium: Wsiąść do rakiety Hermaszewskiego, nie dbać o szynkę z komercyjnego, ściskając w ręku kartkę na cukier, patrzyć jak Gierek ma wszystkich w... Dosadnie podsumowywała ona dobrodziejstwa gospodarki planowej i postawę rządzących. Braki żywności i wynikająca z nich reglamentacja były jednak zjawiskiem typowym nie tylko dla epoki gierkowskiej.
W czasie obejmowania przez władzy PKWN w 1944 roku legalna działalność handlowa praktycznie nie istniała. Brakowało lokali sklepowych i środków transportu oraz jednolitej waluty, co utrudniało wymianę handlową. Z tych względów postanowiono utrzymać istniejącą w czasie okupacji niemieckiej reglamentację towarów. Były to przydziały minimalne, obejmujące głównie fatalnej jakości chleb, ziemniaki, marmoladę i sól, sporadycznie inne produkty spożywcze. Według szacunków z 1942 roku w Warszawie miesięczna wartość kaloryczna otrzymywanej na kartki żywności wynosiła 12 510 kalorii, czyli 412 kalorii dziennie (przeciętne dzienne zapotrzebowanie w zależności od wykonywanej pracy wynosi od 2000 do 4000 kalorii).
Skutki wojny i planu sześcioletniego
Aprowizację reglamentowaną wprowadzono formalnie na terenie całej Polski 1 maja 1945 roku. Była ona koniecznością, przed którą stanęła po wojnie większość państw europejskich. Sprzedaż artykułów na kartki odbywała się za pośrednictwem sklepów spółdzielczych lub tych sklepów prywatnych, które godziły się na utrzymanie stałych cen państwowych. Istniał jednak także handel prywatny, gdzie panowały ceny wolnorynkowe. Kartkowy przydział żywności obejmował chleb, kaszę, makaron, kartofle, tłuszcze, mięso, cukier, herbatę, kawę, sól. Reglamentowano także zapałki i naftę oraz wybrane towary przemysłowe. Nowe kartki otrzymali jedynie ci, którzy podjęli pracę. Uzasadniając to premier Edward Osóbka-Morawski stwierdził, że zdolni do pracy, a tej pracy nie wykonujący z powodów od siebie zależnych, będą musieli pogodzić się z wypływającymi z ich nieróbstwa konsekwencjami w zakresie zaopatrzenia. Uprawnieni do odbioru kartek zostali podzieleni na trzy kategorie, które różniły się wielkością przydziałów. Do pierwszej kategorii zaliczeni zostali kolejarze, pracownicy elektrowni i fabryk zbrojeniowych, funkcjonariusze MO i UB, sędziowie, prokuratorzy, artyści (zrzeszeni), urzędnicy państwowi i samorządowi (od referenta w górę) oraz kadra kierownicza. W kategorii drugiej znaleźli się urzędnicy niższego szczebla, właściciele i pracownicy prywatnych fabryk oraz rzemieślnicy, oddający swe wyroby państwu po ustalonych cenach. Do trzeciej grupy zaliczono rzemieślników i sprzedających produkcję na wolnym rynku, emerytów i osoby uznane przez lekarzy za niezdolne do pracy. Różnice w normach między dwiema pierwszymi grupami były nieznaczne, natomiast trzecią dzielił od nich wyraźny dystans. Zasady takie tłumaczono troską o kluczowe gałęzie gospodarki. Przydziały nie były wysokie, ale podkreślano, że są to normy o wiele wyższe od niemieckich oraz, że w trudnych warunkach wojennych zapewniają ludności pracującej minimum egzystencji. Władze podkreślały też, że zwiększenie przydziałów żywności zależy od wywiązywania się przez chłopów z dostaw obowiązkowych. Ci ostatni początkowo nie zostali objęci systemem przydziałów kartkowych. Wprowadzono dla nich natomiast jako zachętę do terminowego wypełnienia dostaw obowiązkowych premie, za które mogli kupić po cenach państwowych m.in. naftę, sól, zapałki, wódkę, tytoń, skóry, mydło i wyroby żelazne.
Mimo wprowadzenia reglamentacji, bardzo trudna sytuacja aprowizacyjna utrzymywała się przez cały rok 1945 i pierwsze półrocze następnego. W praktyce nawet niewielkie przydziały kartkowe nie były często realizowane. Na przedwiośniu 1946 roku przeciętna ilość kalorii na osobę wynosiła 1500-2000, głównie w produktach mącznych. Wprowadzono wówczas tzw. dni bezmięsne – przez pół roku sprzedaż mięsa i tłuszczów zwierzęcych odbywała się jedynie we wtorki, środy i czwartki. System kartkowy zaczęto likwidować w 1948 roku – we wrześniu zniesiono kartki na chleb i przetwory zbożowe zaś od 1 stycznia 1949 roku na pozostałe produkty żywnościowe. Decyzje tę przedstawiano jako ogromny sukces polskiej gospodarki, podkreślając, że tylko nieliczne kraje w Europie stać było dotychczas na zniesienie kartek. Była to jednak półprawda, bowiem w niektórych okręgach wprowadzono wkrótce tzw. bony tłuszczowe dla robotników (przede wszystkim w górnictwie i przemyśle ciężkim), co było ukrytym systemem kartkowym.
Specyficzny rodzaj reglamentacji wytworzył się na wsi. Centrala Rolnicza Spółdzielni "Samopomoc Chłopska", zajmująca się rozprowadzanie towarów (od żywności po nawozy i maszyny rolnicze) organizowała przy swych sklepach komitety, składające się z mało- i średniorolnych chłopów oraz parobków, które miały pilnować sprawiedliwego rozdziału towaru, tj. zapobiegać, aby nie wykupywali go "bogacze wiejscy, spekulanci i inni szkodnicy". Obowiązywała zasada: towary otrzymują przede wszystkim członkowie spółdzielni – mało i średniorolni chłopi, robotnicy i wyrobnicy, następnie – nieczłonkowie – mało i średniorolni chłopi, potem dopiero, będący członkami spółdzielni – bogacze wiejscy.
W 1950 roku rozpoczęto w PRL realizację planu 6-letniego, forsującego rozbudowę przemysłu ciężkiego, co doprowadziło do pogorszenia się zaopatrzenia w żywność. 30 sierpnia 1951 roku władze zmuszone zostały wprowadzić bony mięsno–tłuszczowe, usiłowały jednak ukryć ten krok przed społeczeństwem, przedstawiając go jako pewne ułatwienia dla pracowników ważniejszych zakładów pracy. (Typowym zabiegiem propagandowym było zresztą samo zastąpienie słowa "kartki" pojęciem "bony"). Zapewniano też, że inne towary nie będą reglamentowane. Równocześnie propaganda państwowa podjęła szeroko zakrojoną kampanię przeciw spekulantom i nie wywiązującym się z dostaw chłopom, których usiłowano przedstawić jako przyczynę kryzysu. Sytuacja gospodarcza jednak pogarszała się nadal i 2 maja 1952 roku wprowadzono reglamentację mydła i proszków do prania, a 12 maja – cukru i słodyczy (dopuszczając jednocześnie wolną sprzedaż cukru po tzw. cenach komercyjnych). Znów zastrzegano, że system bonowy nie będzie rozszerzony na inne artykuły. Został on zastosowany do cukru, jako środek uregulowania dystrybucji tego artykułu i jego sprawiedliwego podziału (...) traktujemy go jako sprawę przejściową, dążymy do tego, by wszystkie artykuły mogły być sprzedawane w nieograniczonej ilości – pisała "Trybuna Ludu".
Sprzedażą bonową oprócz robotników i pracowników umysłowych objęci zostali pracownicy rolni w PGR-ach i innych majątkach państwowych, nie objęto nią natomiast chłopów. Reglamentację żywności zniesiono 3 stycznia 1953 roku, lecz towarzyszyła jej znaczna podwyżka cen.
"Solidarność" domaga się wprowadzenia kartek
Kolejne ograniczenia w sprzedaży żywności dotknęły PRL dopiero w latach siedemdziesiątych. I tym razem stanowiły one skutek przyspieszonej industrializacji państwa, która uderzyła w rolnictwo. Ponieważ utrzymywano urzędowe ceny na podstawowe artykuły spożywcze, a w obiegu znajdowało się coraz więcej pieniądza, towary błyskawicznie znikały ze sklepów. Aby temu zapobiec, w czerwcu 1976 roku władze próbowały wprowadzić podwyżki, ale wycołały się z nich po robotniczych protestach w Radomiu i Ursusie, skądinąd brutalnie stłumionych. Podjęto więc inne środki ograniczenia popytu, wprowadzając 16 sierpnia reglamentację cukru, który miał być odtąd sprzedawany na tzw. bilety towarowe po dotychczasowej cenie (10,50 zł za kg) a bez nich – po cenie komercyjnej (26 zł za kg). Jak zawsze winą za brak żywności obarczono spekulantów i "chomikarzy".
W obliczu coraz wyraźniej rysującej się pod koniec lat siedemdziesiątych perspektywy gospodarczego krachu, władze zdecydowały się na zakamuflowane podwyżki cen mięsa, wprowadzając na nie ceny komercyjne. Podjęta w lipcu 1980 roku decyzja, że będą one obowiązywać również w stołówkach zakładowych, stała się jednym z czynników katalizujących wybuch masowych protestów. Wśród 21 słynnych postulatów ogłoszonych przez strajkujących w Stoczni Gdańskiej trzy dotyczyły właśnie poprawy zaopatrzenia, w tym jeden – wprowadzenia kartek na mięso i jego przetwory do czasu opanowania sytuacji na rynku. Co ciekawe, w trakcie negocjacji w stoczni reprezentujący stronę rządową wicepremier Roman Jagielski oponował przeciw reglamentacji, zwracając uwagę na niepopularność takiego rozwiązania. Ostatecznie w porozumieniu z 31 sierpnia znalazł się zapis, że do 31 grudnia 1980 roku poprawi się zaopatrzenie ludności w mięso dzięki zwiększeniu opłacalności produkcji rolnej, ograniczeniu do niezbędnego minimum eksportu mięsa i dodatkowemu importowi mięsa. Rząd obiecał też rozważyć wprowadzenie systemu kartkowego.
Kilka dni po podpisaniu porozumień, I sekretarzem PZPR został Stanisław Kania, a premierem Józef Pińkowski. Nowe władze niemrawo realizowała postulaty, zwłaszcza te dotyczące zaopatrzenia i nie umiały zapobiec pogarszającej się sytuacji aprowizacyjnej. W czasie rozmów z wicepremierem Jagielskim 29 października 1980 roku przedstawiciele "Solidarności" ponownie zażądali wprowadzenia do 15 grudnia reglamentacji mięsa, lecz i tym razem niewiele wskórali. Władze postrzegały kartki jako rodzaj zobowiązania do zagwarantowania przewidzianych nimi ilości towarów i wolały szukać innych rozwiązań. W listopadzie zdecydowano o zwiększeniu eksportu artykułów przemysłowych na rzecz importu żywności. Mimo to zaopatrzenie było coraz gorsze i 23 listopada rząd musiał przedłożyć w Sejmie plan wprowadzenia kartek na mięso, jego przetwory i tłuszcze. Za podstawową normę miesięczną przyjęto 3 kg na osobę (z pewnymi odstępstwami w zależności od wykonywanej pracy i wieku). Kartki miały mieć charakter wartościowy, tj. być podzielone na odcinki odpowiadające określonym sumom pieniędzy, dzięki czemu można by nabywać za nie różne towary. Zaproponowano też ustanowienie norm ilościowych na masło, smalec i słoninę w wysokości od 3 do 10 kg rocznie, w zależności od wykonywanego. Kartki miały nie przysługiwać osobom korzystającym ze stołówek zakładowych, pacjentom szpitali i sanatoriów, wczasowiczom oraz dzieciom żywiącym się w żłobkach i przedszkolach.
Propozycje te przedłożono do konsultacji społecznej. "Solidarność" odrzuciła jednak koncepcję kartek wartościowych, skrytykowała też wysokość norm. Na przełomie stycznia i lutego władze zaproponowały więc kolejne, znacznie bardziej skomplikowane zasady reglamentacji. Przewidywały one podział mięs i wędlin na gatunki lepsze i gorsze oraz wprowadzenie 7 drobiazgowo wyliczonych norm przydziału (ze względu na wiek i wykonywany zawód), większych niż proponowane w listopadzie. Osoba uprawniona do normy "B" otrzymywałaby miesięcznie np. po 0,40 kg mięsa i wędlin grupy I, po 0,85 kg mięsa i wędlin grupy II oraz 1 sztukę drobiu. Po raz pierwszy objęto reglamentacją rolników, ale jedynie tych, którzy sprzedawali państwu produkty o wartości przynajmniej 15 tys. zł rocznie.
Po drobnych modyfikacjach zasady te weszły w życie z 1 kwietnia 1981 roku. Rząd zapewniał, że zrobiono wszystko, aby wprowadzenie kartek na mięso nie stało się dla obywateli uciążliwe. Niestety miało to niewiele wspólnego z rzeczywistością. Problemy zaczęły się już przy odbiorze kartek. W wydających je administracjach domów i urzędach dzielnicowych zapanowało zamieszanie – na warszawskim Mokotowie trzeba było np. czekać na ich odbiór ok. 5 godzin. Po otrzymaniu kartek należało je zarejestrować w wybranym sklepie. Przyjęto zasadę, by liczbę rejestrowanych uzależnić od "przepustowości" sklepu. Jeśli sklep ma możliwość obsłużenia 2 tys. osób to dwutysięcznej pierwszej zaproponuje rejestrację w najbliższej placówce. Jeżeli ta sąsiednia też będzie miała komplet to, niestety... Tak więc ci klienci, którzy nie ze swej winy kartek jeszcze nie zarejestrowali muszą się liczyć z pewną niedogodnością (...) – pisała "Trybuna Ludu".
Chyba, że zdarzy się cud
Bardzo szybko okazało się, że reglamentacja nie zlikwidowała zjawiska kolejek, ale wręcz przyczyniła się do ich wydłużenia. Po żywność nadal stało się po kilka godzin, obsługa klientów była powolna, bo wstępne operacje zajmowały zbyt dużo czasu. Narzekano też na nierównomierny rozdział towarów i brak płynności dostaw. Sytuacja na rynku pogarszała się przy tym z miesiąca na miesiąc. Już 1 marca 1981 roku zmniejszono kartkowe przydziały cukru. Dwa miesiące później wprowadzono w całej Polsce kartki na masło, mąkę, kaszę i ryż. Od 1 czerwca ustanowiono nowe zasady i normy zaopatrzenia dzieci: niemowlętom do 1 roku życia przysługiwało 2,5 kg mleka w proszku na miesiąc i 1,8 kg środka piorącego "Cypisek", zaś dzieciom do 3-go roku życia 1 kg kaszy manny na miesiąc. Zasady sprzedaży były dość zawiłe – mleko w proszku i "Cypisek" sprzedawać się będzie na podstawie abonamentów na mleko w proszku, którymi dysponują już uprawnieni. Posiadacze abonamentów zgłoszą się do sklepów spożywczych po zakup mleka w proszku. Nastąpi tu wycięcie odpowiedniego odcinka. Z abonamentem należy udać się następnie do sklepu chemicznego, gdzie nastąpi odnotowanie zakupu proszku "Cypisek". Ponieważ sprzedawany jest on w opakowaniach 600- gramowych sprzedawcy odnotują pozostałość dwumiesięcznej normy do realizacji w następnym miesiącu np. "pozostało 1 lub 2 opakowania". Kasza manna będzie sprzedawana na karty na mąkę, kaszę i ryż zgodnie z życzeniem konsumenta. Warunkiem zakupu kaszy manny jest przedstawienie karty zaopatrzenia łącznie z książeczką zdrowia dziecka. Już w połowie maja okazało się jednak, że "Cypiska" raczej nie będzie w sprzedaży. Dyrektor Zjednoczenia Pollena zapytany, czy proszek trafi do sklepów, odpowiedział: Nie, chyba, że zdarzy się cud.
Od 1 sierpnia 1981 roku o ok. 15-20 proc. obniżono normy kartkowe na mięso i jego przetwory oraz wprowadzono kartki na proszek do prania. (Tu podobnie jak przy sprzedaży "Cypiska" wielkości opakowań utrudniały rozdział proszku wg norm). Zaczęło też brakować mydła, papierosów a nawet zapałek. Ograniczono import kawy, po to aby zakupić za granicą więcej smalcu. Zaopatrzenie w sklepach było złe i, mimo obniżenia norm, kartki często nie miały pokrycia w towarze. Od 1 października wprowadzono kartki na mydło.
Chaos potęgowały reglamentacje lokalne. W kilku województwach już 1 kwietnia 1981 roku wydawano dodatkowe kartki, głównie na tłuszcze, ale np. w Katowickiem objęto nimi sprzedaż prawie wszystkich ważniejszych artykułów spożywczych. Na bon cukrowy można było tam kupić 500 g masła, 375 g margaryny, kilogram mąki, pół kilograma kaszy, po ćwierć kilograma ryżu i makaronu oraz zamiennie paczkę kawy lub czekoladę w zależności od tego, czy była to kartka dziecięca czy dla dorosłych. (Inne miasta np. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Piotrków i Radom również chciały wprowadzić dodatkowe przydziały, ale nie miały czego dzielić.) W późniejszych miesiącach liczni wojewodowie i prezydenci miast wprowadzali na własną rękę reglamentację papierosów, słodyczy, alkoholu, mydła. Zdarzały się nawet lokalne reglamentacje piwa i zapałek. W Bielsku Białej te ostatnie kupić można było np. tylko razem z papierosami. W każdym przypadku stosowano różne wielkości przydziałów i sposoby rozdziału, co sprzyjało pokątnemu handlowi między województwami.
Wobec dramatycznej sytuacji zaopatrzeniowej w "Solidarności" zaczęto myśleć o stworzeniu instytucji, która zajęłaby się kontrolą dystrybucji żywności. Chciano uzyskać dostęp do informacji, w jaki sposób odbywa się podział żywności i kto o nim decyduje. Wiązało się to z dość powszechnym przekonaniem, że braki w zaopatrzeniu wynikają nie tylko z niekompetencji administracji, ale także dlatego, iż władze celowo ukrywają towary, aby zaostrzyć niezadowolenie społeczne i wykorzystać je przeciw "Solidarności". Powszechnie uważano też, że rynek ogołacany był przez niekorzystny eksport do ZSSR i do radzieckich satelitów w Trzecim Świecie. Szczególnie intensywnie temat ten "Solidarność" drążyła w trakcie rozmów z rządem 3-6 sierpnia 1981 roku. Wicepremier Rakowski uciął jednak wówczas dyskusję mówiąc, że ten kto kontroluje produkcję żywności, praktycznie posiada władzę.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:02:24
Cytuj
Broniącym swojego monopolu władzom nie udawało się jednak opanować sytuacji. Również stan wojenny i żądane przez gen. Jaruzelskiego "sto dni spokoju", które miały zapewnić państwu stabilizację gospodarczą, nie przyniosły żadnej poprawy zaopatrzenia w żywność. Pierwszą próbę zawieszenia reglamentacji masła, margaryny i smalcu podjęto dopiero 1 czerwca 1983 roku, jednak bez większego powodzenia, bowiem już 1 listopada tego roku kartki na te artykuły wprowadzono ponownie. Kartki na cukier zlikwidowano 1 listopada 1985 roku, a na czekoladę i wyroby czekoladowe – w marcu 1988 roku. Od 1 lutego 1986 roku w kilku wybranych województwach rozpoczęto "eksperymentalną" wolną sprzedaż mięsa i jego przetworów, ale ostatecznie kartki na mięso zniesiono na terenie całego kraju 1 sierpnia 1989 roku. W ten sposób PRL symbolicznie zakończył żywot, tak jak go rozpoczął – z kartkami na żywność.
Aple:
Horror na zapleczu
Wprowadzona w 1981 roku reglamentacja żywności niekorzystnie wpłynęła na organizację handlu, ponieważ konieczność wycinania kartek i skrupulatnego odważania racji wydłużyła czas obsługi klientów. Personel sklepów musiał też zajmować się porządkowaniem otrzymanych odcinków. Wyobrażenie o czasochłonności tej operacji daje reportaż "Przyjaciółki": w sklepie 202 w Warszawie, wycina się z kartek mięsnych przeciętnie ok. 80 tysięcy odcinków miesięcznie, które należy według instrukcji posegregować, układając oddzielnie poszczególne grupy mięsa i wędlin, przestrzegając jednorodności odcinków wagowych. A więc oddzielnie 250-gramowe, oddzielnie 200-gramowe, 100- i 50-gramowe. Zadanie godne komputera, zwłaszcza gdy się zważy, że różnych odcinków na kartkach jest aż 19 rodzajów. (...) Następnie trzeba policzyć czy ilość wyciętych odcinków kartkowych zgadza się z tym co jest zapisane w fakturach dostaw. Sklepy mają obowiązek składać co miesiąc koperty z wycinkami oraz sprawozdaniem o sprzedaży do swego oddziału "Społem". Tam są specjalni pracownicy, którzy kontrolują, ale tylko wyrywkowo niektóre koperty. Sprawdzają, czy liczba wpisana na kopercie równa się rzeczywistej liczbie odcinków. Z badań przeprowadzonych w 1982 roku wynika, że 1/3 personelu sklepów mięsnych zajęta była rozliczeniami kartek. Sprzedaż kartkowa spowodowała też powszechnie odejście od sprzedaży samoobsługowej na rzecz tradycyjnej – tym bardziej czasochłonnej i uciążliwej dla klientów, że poszczególne towary reglamentowane sprzedawano w oddzielnych stoiskach.
Czasochłonny obowiązek
Jak szacowała prasa, w okresie reglamentacji zakupy pochłaniały codziennie przeciętnie od 2 do 3 godzin w mieście i od 4 do 5 na wsi. Ponieważ kolidowało to z pracą zawodową, wydano (ignorowane często w praktyce) zalecenie, aby sklepy były czynne do 18.00. Ludzie starali się zresztą zaopatrywać w godzinach jak najwcześniejszych, przewidując szybkie wyczerpanie się towarów. Chcąc temu zapobiec, nakazano sprzedawcom pozostawienie połowy każdej dostawy na godziny popołudniowe. Nie zawsze jednak tak się działo, co sprzedawcy tłumaczyli presją ze strony ludzi stojących rano w kolejkach.
Uprzywilejowani i zwykli śmiertelnicy
Podstawową uciążliwością była konieczność stania w kolejkach. Kolejki tworzyły się zazwyczaj dwie: W tzw. uprzywilejowanej stali inwalidzi I i II grupy, kobiety w widocznej ciąży lub z dziećmi (do dwóch lat) na ręku, osoby powyżej 75 roku życia, siostry PCK, opiekunowie społeczni, osoby opiekujące się inwalidami i przewlekle chorymi, którzy nie mogli samodzielnie dokonywać zakupów. W kolejce zwykłej stali wszyscy pozostali. Poza wszelką kolejnością obsługiwano inwalidów wojennych i wojskowych. Obie kolejki obsługiwano na przemian: osobę "uprzywilejowaną", po niej "zwykłą" itd. Uprzywilejowani mogli nabywać wyłącznie towary na własne potrzeby (z wyjątkiem matek z dziećmi i opiekunów osób niepełnosprawnych), co oznaczało że np. ich małżonkowie musieli już realizować swe kartki oddzielnie. "Uprzywilejowani" mogli kupować poza kolejnością jedynie artykuły pierwszej potrzeby np. mięso, cukier, kasze itd., ale już nie kawę czy słodycze. Aby ułatwić robienie zakupów osobom pracującym, prawo do obsługi poza kolejnością nie przysługiwało w piątki po godzinie 15-tej i w soboty (z wyłączeniem inwalidów wojennych i wojskowych, sióstr PCK i opiekunów).
Pan tu nie stał!
Kolejka była z natury miejscem konfliktogennym. Najczęściej zdarzały się ataki klientów na sprzedawczynie, kiedy kończył się towar w sklepie. (Podejrzewano, że personel zatrzymuje dla siebie część dostaw.) Na ogół kończyło się na wyzwiskach, ale czasami kolejkowicze wyłaniali spośród siebie komisję, która miała zbadać czy na zapleczu nie odłożono towaru i sprawdzić torebki sprzedawczyń. Gdy personel nie chciał się na to zgodzić, dochodziło niekiedy do awantur. W Sosnowcu klienci wtargnęli np. na zaplecze jednego ze sklepów i okupowali je do 2.30 nad ranem. W czerwcu 1981 roku w Łodzi kolejkowicze kilkakrotnie uniemożliwiali natomiast zamknięcie sklepów i kiosków "Ruchu", a zarówno uwięziony personel, jak i zdenerwowani klienci zgodnie domagali się interwencji "Solidarności". W maju i czerwcu ataki na sprzedawczynie stały się tak częste, że media zaczęły apelować o spokój. Miały też miejsce konflikty między kolejkowiczami, zwłaszcza między osobami "uprzywilejowanymi" a resztą. Najbardziej wrogo odnoszono się do sióstr PCK i opiekunek społecznych, które prawo zakupów poza kolejnością otrzymały w lipcu 1981 roku. Jak utrzymywały one same, wrogo nastawione kolejki, uniemożliwiały im korzystanie z tego przywileju, posuwając się do rękoczynów i odbierania zakupionych produktów.

Fotomontaż Tadeusza Późniaka był satyrą na kryzys gospodarczy lat osiemdziesiątych, którego symbolem była reglamentacja żywności i innych dóbr
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:05:07
Również w numerze 1/2002

OBOL CHARONA    - Anna Zawadzka

Cytuj
Chyba wszycy znamy z greckiej mitologii Charona, przewodnika przez rzekę w krainie umarłych. Charon w greckiej tradycji nie był bezinteresowny i od pasażerów swojej łodzi żądał opłaty: jednego obola. Obole, wkładane w usta zmarłego i często znajdowane przez archeologów, od dawna zastanawiały uczonych, którzy proponowali rozmaite wytłumaczenia tego zwyczaju. Tymczasem powody, dla których Grecy wkładali swoim zmarłym pieniądze właśnie do ust mogły być zupełnie prozaiczne.Zwyczaj składania monet do grobu wraz z nieboszczykiem występował w bardzo wielu kulturach i epokach. W starożytności spotykamy go w Grecji, Rzymie i innych krajach basenu Morza Śródziemnego, jak i w Barbaricum (łacińska nazwa obszarów położonych na północ od krain kultury śródziemnomorskiej, zamieszkanych przez plemiona barbarzyńskie), w średniowieczu w całej niemal Europie: w Polsce, Niemczech, Rumunii, Węgrzech, Słowacji, Czechach, Rusi, Skandynawii, na Bałkanach, a na Sycylii i w niektórych regionach Francji przetrwał nawet do dziś. Ponadto był znany na Dalekim Wschodzie: w Chinach, Indiach, na Borneo, a także w Afryce.

Charon, wizerunek na greckiej wazie z III wieku p.n.e.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:07:33
1/2002
ORZEŁ CZY PAW? - TOMASZ BOHUN

Cytuj
Badania archeologiczne prowadzone ostatnio w Polsce przyniosły nowe znaleziska i koncepcje. Jedną z nich jest weryfikacja wizerunku ptaka na monetach Bolesława Chrobrego. Prof. Stanisław Suchodolski z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN po zbadaniu ok. 60 odnalezionych ostatnio okazów monet polskich z przełomu X–XI wieku – denarów Bolesława Chrobrego, stwierdził, że ptak znajdujący się na tych monetach wyobraża nie orła, lecz pawia! "Denary Bolesława Chrobrego zawierają najstarszą wzmiankę o nazwie naszego państwa i wyobrażenia ptaka, w którym dotychczas upatrywano poprzednika Orła Białego i symbol władcy. Ptak ten został obecnie zidentyfikowany jako paw, który uosabia zmartwychwstanie i życie wieczne. Symbolika ta wiąże się z rozwojem kultu św. Wojciecha, który ponosząc śmierć męczeńską osiągnął życie wieczne. Wyobrażenie to miało szczególną wymowę na monecie młodego państwa, które niedawno dołączyło do zachodnioeuropejskiego świata chrześcijańskiego" – powiedział prof. Suchodolski.
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:11:25
9/2001

ZNAK ZWYCIĘSKIEGO ORŁA - Tomasz Pietras

Cytuj
Orzeł to w naszej kulturze niekwestionowany król ptaków, podobnie jak afrykański lew z dostojną grzywą uchodzi za króla zwierząt. Pierwowzorem orła w herbie Polski był z pewnością któryś z gatunków drapieżnych ptaków żyjących na naszych ziemiach.

W grę mogło wchodzić 10 gatunków: orzeł przedni, orzeł cesarski, orzeł stepowy, orlik grubodzioby, orlik krzykliwy, orzełek południowy, bielik wschodni, bielik, gadożer, zwany także krótkoszponem, oraz rybołów. Odznaczają się one cechami anatomicznymi widocznymi także w heraldycznych przedstawieniach polskiego orła. Ze względu na podobieństwa między gatunkami drapieżników oraz przede wszystkim schematyczność przedstawień orła w herbach nie da się określić jednego pierwowzoru. Błędne jest dosyć powszechne wskazywanie na pięknego i dostojnego bielika, który wziął nazwę od jasnej kolorystyki ogona. Zresztą biała barwa orła w godle Polski ma pochodzenie wyłącznie natury heraldycznej.
Już od głębokiej starożytności (drugie tysiąclecie p.n.e.) wiązano z tym ptakiem rozmaite znaczenia symboliczne. Znak orła w epoce starożytności i średniowiecza symbolizował m.in.: boskość (ptak Zeusa–Jowisza), siłę i majestat władcy (znak cesarzy rzymskich), geniusz (umieszczano go w miejscach kultu herosów – greckich półbogów – bohaterów), męstwo i zwycięstwo (ulubiony znak armii perskiej i zwłaszcza rzymskich legionów). W kulturze chrześcijańskiego średniowiecza orzeł występował także jako atrybut świętych (np. Jana Ewangelisty), strzegł relikwii męczenników (w tym obu
patronów Polski – św. Wojciecha i Stanisława), symbolizował zwycięstwo dobra nad złem, męstwa nad tchórzostwem itp. Z tych rozlicznych, wyłącznie pozytywnych, znaczeń wiązanych ze znakiem orła wynikała zapewne jego ogromna popularność, począwszy od drugiej ćwierci XII wieku, kiedy władcy, panowie i rycerstwo europejskie zaczęli przyjmować, dziedziczone następnie, herby.
Starożytną i średniowieczną genezę mają liczne orły, używane do dziś w symbolice państwowej wielu krajów. Kiedy w 800 roku król Franków
Karol Wielki odnowił po ponad trzystu latach godność cesarską na Zachodzie, za symbol swej władzy przyjął rzymskiego orła, którego podobiznę kazał nawet umieścić na dachu swego pałacu w Akwizgranie. Do tej tradycji nawiązali średniowieczni władcy Niemiec, od 962 roku noszący tytuł cesarzy rzymskich. Ostatecznie w drugiej połowie XII wieku cesarz Henryk VI z rodu Hohenstaufów przyjął za swój herb czarnego jednogłowego orła. Dziś odnajdziemy go w stylizowanej postaci w godle państwowym Niemiec. Przez jakiś czas rywalizował z nim inny orzeł: dwugłowy, przyjęty pod wpływem symboliki wschodniej przez innych spadkobierców Rzymian – Cesarstwo Bizantyńskie. W XIV wieku przyjęli to godło niemieccy imperatorzy jako symbol władzy cesarskiej, w odróżnieniu od królewskiego orła jednogłowego. W tej roli dwugłowy orzeł przetrwał aż do upadku monarchii Habsburgów w 1918 roku. Dłużej wykorzystywano ten znak w kręgu kultury prawosławnej. Na wzór Bizantyńczyków używali, i używają nadal, dwugłowego orła ich bałkańscy sąsiedzi, np. Serbowie. W końcu XV wieku carowie moskiewscy, nawiązując do idei Moskwy – "trzeciego Rzymu" (spadkobiercy Rzymu cezarów i Bizancjum), przyjęli dwugłowego orła bizantyńskiego, nadając mu barwę czarną i umieszczając na złotym polu. W tej formie carski orzeł przetrwał aż do rewolucji 1917 roku. Niedawno republikańska Rosja powróciła do tego imperialnego znaku, zwanego przez zażartych przeciwników "kurą z Czarnobyla", zmieniając jednak jego barwy. Znak orła jako herb państwowy znany jest w różnych odmianach także na innych kontynentach, od Stanów Zjednoczonych po daleką Indonezję.

ORZEŁ, PAW CZY GOŁĘBICA
Średniowieczni i nowożytni pisarze wyjaśniali pochodzenie Orła Białego w herbie Królestwa Polskiego, odwołując się do motywów ze starożytnej literatury lub legendarnych początków Polski. Już w początkach XII wieku pierwszy kronikarz piszący w Polsce Anonim zwany Gallem, tłumacząc etymologię nazwy grodu Gniezno, powiązał ją z gniazdem. Cztery wieki później autor "Kroniki polskiej" Marcin Bielski uzupełnił to podanie, pisząc, że legendarny założyciel Gniezna Lech wybrał to miejsce na swą siedzibę z powodu wielkiej liczby orlich gniazd w okolicy, a na pamiątkę tego przyjął znak orła na swe chorągwie. W osiemnastowiecznym herbarzu Kaspra Niesieckiego znajdziemy kilka nowych pomysłów na ten temat. Te hipotezy nawiązują do dziejów starożytnego Rzymu. Czytamy więc, że orzeł w godle Polski pochodzi od rzymskich orłów legionowych zdobytych przez Germanów w Lesie Teutoburskim za czasów cesarza Augusta (w 9 roku n.e.). Owych wojowniczych Germanów autor uznał oczywiście za naszych odległych antenatów. W innym miejscu Niesiecki powiązał genezę polskiego orła z klęską poniesioną przez Rzymian z rąk germańskich Markomanów pod Akwileją (w 113 roku p.n.e.), ponieważ aquila to łacińskie określenie orła. Wreszcie wspomniał o królu Wandalów Genzeryku, który po złupieniu Rzymu (w 455 roku n.e.) miał posłać swym pobratymcom w puszczach Germanii zdobytą chorągiew cesarską z orłem. Ten wojowniczy lud germański, jeden z grabarzy Imperium Rzymskiego w V wieku n.e., szczególnie chętnie uznawano za przodków Polaków. Te i podobne teorie na temat początków znaku orła w Polsce nie miały, rzecz jasna, nic wspólnego z prawdą historyczną, służyły jedynie podniesieniu rangi herbu i przypisaniu Polakom antycznej genealogii.
W symbolice polskiej po raz pierwszy spotykamy orła prawdopodobnie około 1000 roku. Myślę tu o tajemniczym wizerunku ptaka ze srebrnego denara Bolesława Chrobrego, wybitego w związku ze zjazdem gnieźnieńskim. Rysunkowi ptaka na monecie bardzo daleko do heraldycznej stylizacji znanej z następnych
wieków. Ptak wyróżnia się rozcapierzonym, "kogucim" ogonem i sterczącymi piórkami na głowie. Nic dziwnego, że nie zawsze widziano w nim orła. Jedna z hipotez uznawała go za pawia, częsty motyw symboliczny we wschodnim chrześcijaństwie, kojarzony także na Zachodzie z majestatem władcy (pawie pióra były ozdobą panujących). Nie możemy całkowicie wykluczyć także innych możliwości, np. utożsamienia tego znaku z lepiej znanym krajowym głuszcem czy cietrzewiem, przypuszczalnym symbolem osobistym księcia Polan. Na innych monetach polskich z tego okresu umieszczano zazwyczaj rozmaite symbole religijne, np. krzyże czy Prawicę Opatrzności, wysunięto więc hipotezę, że ów ptak to gołębica – symbol Ducha Świętego, który natchnął pobożnego księcia – protektora biskupa i męczennika świętego Wojciecha. Niezależnie do którego gatunku zaliczymy ptaka, jego związki ze świętym Wojciechem, przy którego relikwiach spotkali się monarchowie w 1000 roku dla erygowania arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, wydają się niewątpliwe. Niemal identyczne ptaki spotykamy bowiem na współczesnych Chrobremu monetach czeskich bitych przez księcia na Libicach Sobiesława z rodu Sławnikowiców, a więc brata biskupa-męczennika. Za interpretacją, że chodzi tu o orła, przemawiają mocne argumenty. Już Jan Długosz w XV wieku sądził, zresztą nie całkiem słusznie, że cesarz Otton III nadał Chrobremu herb z cesarskim orłem podczas zjazdu gnieźnieńskiego. Z pewnością nic takiego się nie wydarzyło, choćby dlatego, że w XI wieku nie znano jeszcze herbów i sztuki heraldycznej. Orzeł mógł jednak już wtedy symbolizować cesarski majestat, a książę Bolesław, podniesiony do godności "przyjaciela i współpracownika" cesarza, mógł nawiązać do cesarskiego znaku Ottona III na okolicznościowych monetach. Za utożsamieniem bardzo nieporadnego jeszcze pod względem plastycznym wizerunku ptaka z orłem przemawia podobne przedstawienie królewskiego ptaka strzegącego zwłok męczennika w jednej
ze scen drzwi gnieźnieńskich, odlanych w połowie XII wieku. Niemniej znak na denarze Bolesława Chrobrego nie był z pewnością żadnym pradawnym symbolem rodowym Piastów, odziedziczonym po poprzednikach na tronie gnieźnieńskim, nie znajdziemy bowiem przykładu, aby znaku orła (czy w ogóle ptaka) używali następcy Chrobrego aż po połowę XII stulecia.

POWRÓT ORŁA
Orzeł, czy ogólnie ptak, powrócił do ikonografii polskiej dopiero pięć pokoleń później, za czasów synów Bolesława III Krzywoustego, w początkach rozbicia dzielnicowego. Pierwsze z tych przedstawień znajdziemy na denarze księcia Władysława II, zwanego później Wygnańcem, wybitym między 1138 a 1146 rokiem. Na rewersie ukazano ciekawą scenę, w której drapieżny ptak, najprawdopodobniej orzeł, atakuje uciekającego zająca. Na awersie monety widzimy postać rycerza unoszącego miecz nad pokonanym przeciwnikiem. Być może jest to, znany także z drzwi płockich, symbol walki Męstwa z Tchórzostwem. Orzeł symbolizuje tu więc moralne zalety władcy: siłę i odwagę. Być może sceny nawiązują do walk, jakie ten ambitny książę toczył ze swoimi młodszymi przyrodnimi braćmi, zakończonych parę lat później jego wygnaniem z kraju. Podobne wizerunki ptaka spotykamy na nieco późniejszych monetach braci Władysława Bolesława IV Kędzierzawego i Mieszka III Starego, a następnie jego synów i bratanków. Na monetach z tego okresu ptak ukazany jest w rozmaity sposób: z profilu, jako zrywający się do lotu, pożerający węża, razem ze smokiem, siedzący na czubku drzewa albo na szczycie budowli, nieraz z głową ludzką umieszczoną w miejscu korpusu i łap. Był on w tym okresie jednym z wielu symboli władcy, władzy i jej sakralnego charakteru (obok lwa, gryfa czy smoka), symbolem dobra, męstwa i zwycięstwa, być może również atrybutem św. Jana Chrzciciela. Orzeł pojawiający się na dwunastowiecznych monetach był jeszcze daleki od stylizacji heraldycznej – znanej nam postaci dumnego ptaka z rozpostartymi skrzydłami i zwróconym w bok dziobem. Pierwsze przedstawienie orła w tej konwencji spotykamy na monecie z napisem AQUILA, najczęściej błędnie przypisywanej najmłodszemu z synów Bolesława Krzywoustego Kazimierzowi Sprawiedliwemu, panującemu w latach 1177–1194. Najprawdopodobniej monetę wybiła mennica jednego z książąt mazowieckich lub kujawskich w początkach XIII stulecia. Podobny doń jest współczesny płaskorzeźbiony orzeł umieszczony na zworniku sklepienia kościoła cystersów w Koprzywnicy. Powszechne występowanie orła na monetach polskich XII wieku wynika z pewnością z licznych i atrakcyjnych znaczeń symbolicznych łączonych z tym znakiem, ma jednak również bardziej prozaiczne przyczyny. Kopiowano po prostu niemieckie czy czeskie wzory stempli menniczych.
W pierwszych dekadach XIII stulecia orzeł, stylizowany już heraldycznie, wkroczył do symboliki napieczętnej wielu książąt z rozrodzonej dynastii Piastów. Pierwszym z książąt wyciskających przy ważnych dokumentach woskowe pieczęcie ze znakiem orła był prawdopodobnie książę Kazimierz, panujący w górnośląskim Opolu. Na jego pieczęci, pochodzącej z lat 1222–1230, a być może wykonanej już w 1211 roku, książę, przedstawiony jako rycerz na koniu w zbroi kolczej i ze wzniesionym mieczem, dzierży dużą tarczę z orłem bez korony. Ptak wystąpił tu po raz pierwszy w polu tarczy, a więc można go już nazwać godłem herbowym. Niemal równocześnie symbol orła przyjęli i zaczęli umieszczać na swych tarczach książęta z innych linii Piastów: Henryk II Pobożny wrocławski, Leszek Biały małopolski, Władysław Laskonogi i Władysław Odonic panujący w Wielkopolsce oraz Kazimierz Konradowic kujawski. Najczęściej dostojny, smukły orzeł, jeszcze bez korony, występował na tarczach książąt przedstawionych jako konni lub piesi rycerze. Tylko na pieczęci Leszka Białego – osobno w polu tarczy. Charakterystyczny jest orzeł z pieczęci księcia Henryka II Pobożnego. Na jego piersiach umieszczono znak osobisty ojca Henryka I Brodatego – półksiężyc z krzyżem. Półksiężyc przejmą późniejsze orły dolnośląskie, różniące się od herbu polskiego także odmiennymi barwami (czarny orzeł na złotym polu). Przy czym błędne jest częste dziś utożsamianie wszystkich czarnych orłów z symboliką niemiecką. Zastanawiające, dlaczego w tak krótkim czasie tak wielu książąt piastowskich przyjęło na swe pieczęcie właśnie znak orła. Czy jego symboliczne znaczenia były tak atrakcyjne? Może ten ptak, ze względu na częste występowanie w naszym kraju, był łatwiejszy do zaakceptowania w Polsce niż np. antyczny lew, dominujący w heraldyce Europy Zachodniej i Południowej? A może już wtedy kojarzono go, przynajmniej w Wielkopolsce, ze starą legendą o początkach Gniezna? Trzeba odrzucić tłumaczenie niezwykłej kariery znaku orła w Polsce w początkach XIII wieku jego dawną, przedheraldycznąjeszcze, tradycją rodowego znaku Piastów, gdyż nie używali go niektórzy wybitni książęta piastowscy tych czasów, np. Henryk Brodaty czy Konrad Mazowiecki. Nie przekonują także teorie dowodzące recepcji orła w Polsce za sprawą niemieckich małżeństw Piastów, m.in. Henryka Brodatego ze świętą Jadwigą, pochodzącą z dolnoaustriackiego księstwa Meranu. W szybkiej recepcji orła heraldycznego pomogły z pewnością długie tradycje przedstawiania tego symbolu na monetach. W XIII wieku nie widzimy jednak, poza Śląskiem, ciągłości w używaniu znaku orła przez kolejne pokolenia książąt, którzy często porzucali to godło, przyjmując do swej symboliki pieczętnej np. hybrydę, czyli półorła – półlwa (w linii kujawskiej Piastów).
W powstałym jeszcze u schyłku XII wieku dziele kronikarskim mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem przy opisie walk toczonych przez księcia Kazimierza Sprawiedliwego z Rusinami pod Brześciem Litewskim czytamy o "znaku zwycięskiego orła" dodającym odwagi hufcom polskim. Bardzo możliwe jednak, że nie chodzi tu o autentyczną chorągiew z tym znakiem, lecz tylko o ozdobnik stylistyczny autora, chętnie popisującego się erudycją i nawiązującego do antycznych tradycji.
Austriacki kronikarz, zwany Ottokarem styryjskim, opisując walki z 1260 roku, wspomniał z kolei o sztandarze czarnym jak węgiel z białym orłem, pod którym skupiały się posiłkowe oddziały książąt polskich wspierających króla Czech. Po raz pierwszy mamy tu wymienioną barwę naszego ptaka. Czarna barwa tła nie pojawiła się już później w żadnym innym źródle, zapewne więc była jakąś odmianą lokalną lub przejściową.

PTAKi ŚWIĘTEGO STANISŁAWA
Decydujące znaczenie dla późniejszego uznania orła za symbol odbudowanego Królestwa Polskiego miało jego powiązanie z kultem św. Stanisława. Ten jedenastowieczny biskup krakowski i męczennik, ofiara tajemniczego konfliktu z królem Bolesławem Śmiałym, stał się po kanonizacji w 1253 roku patronem Polski i najpopularniejszym narodowym świętym. Z opowieścią o jego męczeństwie powiązano przepowiednię o przyszłym zrośnięciu się rozbitej na dzielnice i pustoszonej przez wrogów Polski, tak jak zrosło się w cudowny sposób ciało poćwiartowanego biskupa. Według tego proroctwa, rozpowszechnianego zwłaszcza w kręgu krakowskiego duchowieństwa i świadczącego o rodzącym się wówczas w polskim społeczeństwie dążeniu do zjednoczenia, ciała zabitego biskupa miały strzec przed padlinożercami właśnie orły. Spotykamy te ptaki na różnych zabytkach związanych z rodzącym się kultem świętego z drugiej połowy XIII i XIV stulecia. Plastyczną ilustrację przepowiedni przedstawia pieczęć ławnicza miasta Krakowa z lat 1312–1320, na której św. Stanisław błogosławiącym gestem łączy rozdzielone symbole zjednoczeniowe – orła i koronę.

Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:12:03
Cytuj
W drugiej połowie XIII wieku zaczęto uważać znak orła, zresztą niezgodnie z prawdą, za dawny symbol potężnego i zjednoczonego Królestwa Polskiego z epoki Bolesławów. Zaczęli do niego powracać w końcu stulecia niektórzy książęta piastowscy mający ambicje zjednoczeniowe, wzbogacając go o królewską koronę umieszczaną na głowie herbowego ptaka. Palmę pierwszeństwa dzierży znów przedstawiciel górnośląskiej linii Piastów Kazimierz II opolski, który w 1282 roku użył pieczęci z ukoronowanym orłem. Dużo szersze podstawy materialne do snucia planów zjednoczeniowych miał Henryk IV Probus wrocławski, który w 1288 roku, podobno pod wpływem proroczego snu ze św. Stanisławem w roli głównej, rozpoczął walki o Kraków, mające przynieść mu zjednoczenie rozbitej na dzielnice Polski i koronę królewską. Tych ambicji nie udało mu się niestety zrealizować, gdyż zmarł młodo 2 lata później. Niewykluczone, że właśnie ten władca kazał bić na Śląsku monety łączące symbolikę orła i korony.
Możemy przypuszczać, że Henryk Probus używał w swej symbolice zjednoczeniowej herbu z białym orłem w koronie (i ze śląskim półksiężycem na piersiach). Obok dziedzicznych orłów śląskich widnieje na jego nagrobku znajdującym się dawniej w kościele św. Krzyża we Wrocławiu, który powstał zapewne około 1300 roku. Inni historycy uważają, że twórcy nagrobka z otoczenia zmarłego księcia nawiązali tu do przyjętego nieco wcześniej herbu Przemysła II.
Śmierć księcia wrocławskiego rozpoczęła ostatni etap adaptacji Orła Białego, przyozdobionego już koroną symbolizującą królewskość i suwerenność państwową, do nowej roli godła zjednoczonego Królestwa Polskiego. Etap ten wiąże się z osobą władcy Wielkopolski Przemysła II. W latach 1289–1290 porzucił on odziedziczoną po poprzednikach na tronie poznańskim pieczęć książęcą z symbolem lwa, powracając do znaku orła (wtedy jeszcze bez korony), umieszczanego na tarczy stojącego księcia. Po niespodziewanym zgonie Henryka IV Przemysł II przejął misję zjednoczenia Polski i przystąpił do walki o stołeczny Kraków. Swym planom politycznym dał wyraz w symbolice nowej pieczęci, sporządzonej w końcu 1290 roku. Widzimy tu zbrojnego księcia trzymającego w prawej ręce proporzec, w lewej zaś tarczę. Tratuje smoka i drzewcem proporca godzi w jego paszczę. Nad głową księcia umieszczono gołębicę – symbol Ducha Świętego, a obok – błogosławiącą Rękę Boską. Rysunek uzupełniają dwie wieże z trębaczami. Ikonografia pieczęci to prawdziwa obrazowa opowieść propagandowa o triumfującym władcy, idealnym rycerzu i dobrym chrześcijaninie, natchnionym przez Ducha Świętego i cieszącym się Bożym błogosławieństwem. Najciekawszy dla naszych rozważań jest herb na tarczy: ukoronowany orzeł ze śląskim półksiężycem – symbol kontynuacji zjednoczeniowych planów Probusa. Na proporcu powtórzono motyw orła, lecz tutaj jest to orzeł bez korony – poprzedni znak osobisty Przemysła. Mimo wyparcia z Krakowa przez króla Czech Wacława II książę Przemysł II, mając w swym ręku jedynie Wielkopolskę, Pomorze Gdańskie i sojusz z kilkoma innymi książętami, postanowił jednak za zgodą papieża koronować się na króla Polski, przywracając tę godność po 219 latach. Uroczystej koronacji dokonał arcybiskup Jakub Świnka w archikatedrze gnieźnieńskiej 26 czerwca 1295 roku. Z okazji koronacji Przemysł sprawił sobie nową pieczęć, już trzecią w niedługim czasie. Jest to tzw. pieczęć majestatyczna, przedstawiająca na awersie króla na tronie w koronie na głowie z berłem i jabłkiem królewskim w rękach, na rewersie zaś – dostojnego orła w otwartej (gotyckiej) koronie, już bez śląskiej przepaski, umieszczonego w typowej, również gotyckiej tarczy. Ciekawa jest legenda napieczętna mówiąca, że zwrócił sam [zapewne Bóg] Polakom zwycięskie znaki, czyli insygnia królewskie, i właśnie orła w koronie, uważanego tu mylnie za pradawny symbol królów polskich.
Panowanie Przemysła II nie trwało długo. Parę miesięcy później został skrytobójczo zamordowany podczas zapustów w Rogoźnie przez zbirów nasłanych przez Brandenburczyków. Przyjęty przezeń symbol zjednoczonej monarchii – Orzeł Biały w koronie, okazał się trwalszy od jego królestwa. Ćwierć wieku później powrócił do niego faktyczny zjednoczyciel Polski Władysław zwany Łokietkiem, umieszczając w 1320 roku ukoronowanego orła na swojej pieczęci koronacyjnej oraz użytym wtedy po raz pierwszy mieczu koronacyjnym królów polskich zwanym Szczerbcem. Znak Orła Białego w koronie w następnych stuleciach zmieniał kształt, wygląd tarczy, typ korony (którą kilkakrotnie w XIX i XX wieku tracił, czasem na rzecz czapki frygijskiej czy konfederatki). Występował z inicjałem lub godłem rodowym polskich królów na piersi, od czasów Władysława
Jagiełły w towarzystwie litewskiej Pogoni, a nawet Pogoni i ukraińskiego Archanioła (w powstaniu styczniowym 1863 roku).

Domniemany orzeł na rewersie denara Bolesława Chrobrego
Tytuł: Odp: Mowią Wieki o numizmatyce
Wiadomość wysłana przez: rara_avis w 25 Stycznia 2010, 14:15:21
Wszystkie artykuły jak też fragmenty i zdjęcia pochodzą z archiwum czasopisma Mówią Wieki http://www.mowiawieki.pl/archiwum.html (http://www.mowiawieki.pl/archiwum.html) Zostały tu zamieszczone w celach informacyjnych, oraz jako zachęta do sięgnięcia po wydania papierowe tegoż czasopisma.