No wiec OK - skoro juz naprawde uwaza Pan, ze musimy na taki oczywisty temat dyskutowac... Zalozmy zatem przede wszystkim, ze w danym momencie zapominam o pewnej mojej poblazliwosci i zrozumieniu dla "marginalnej praktyki dnia codziennego", a w zamian za to rozumuje tylko 100% prawidlowymi kategoriami obowiazujacego prawa. Poniewaz mam niejakie trudnosci w bezwarunkowym zrozumieniu watpliwosci, ktore Pana nurtuja, opieram sie na poczatku na nastepujacych wypowiedziach:
Ja nie napisałem, że nie rozumiem, jaka jest wykładnia prawna obowiązujących przepisów. Ja napisałem, że nie rozumiem "kiedy zaczyna się kradzież dóbr intelektualnych i po czym ją poznać". Oczywiście, można na to odpowiedzieć, że kradzież dóbr intelektualnych zaczyna się wtedy, kiedy prawo orzeka, że się zaczyna i po tym właśnie poznać, że ta kradzież zachodzi, bo tak prawo orzeka. Kiedyś np. prawo orzekło, że jak ktoś ma ileś tam hektarów ziemi albo kamienicę i mu się to zabierze, to nie będzie to żadna kradzież, ale postępowanie w interesie ludu. Czy w tym wypadku mamy do czynienia z podobnym uzasadnieniem?
Dobrze rozumiem też, że każdy artysta/twórca i w ogóle każdy człowiek "ma ochote przede wszystkim kontrolowac", bo w każdym z nas siedzi taki mały autokrata. No i rozumiem też, że każdy ma ochotę utrzymać jakiś swój "monopol na...", bo zazwyczaj daje to dodatkowe profity.
Ale istnienie takiej kontroli i monopoli nie jest w żadnym razie jakąś oczywistością, przykazaniem, które spadło z nieba. W żadnym razie nie jest też tak samo oczywiste, jak wyciągnięcie komuś portfela z kieszeni. A histeria rozmaitych obrońców "praw autorskich" (to naturalnie w żadnym razie nie odnosi się do Pana!) często po takie porównania sięga: dość przypomnieć znany filmik, na którym ściąganie czegoś tam z internetu przyrównane jest do kradzieży torebki czy włamania. Jeśli zatem w różnych "totalnie bezowocnych" dyskusjach nie będziemy uparcie podnosić absurdalności takiego stanowiska, to ludzie się do tego przyzwyczają i będą myśleli, że tak po prostu "jest".
Ale ja jednak nadal prosiłbym o wyjaśnienie, dlaczego mam respektować wolę autora, żeby nie kopiować dzieła, które on sam publicznie zaprezentował. Przy tym odpowiedzi "bo akurat takie mamy prawo" nie uznam za zadowalającą.
Nalezaloby po prostu uporzadkowac pojecia dotyczace "dobr intelektualnych" i ich mozliwej kradziezy. Wydaje sie, ze mimo teoretycznej akceptacji, jednoznaczne zakwalifikowanie takowej jako czyn karalny albo przynajmniej moralnie naganny napotyka na pewne praktyczne trudnosci. Na czym zasadza sie np. problem postawienia znaku rownosci miedzy "wyciągnięciem komuś portfela z kieszeni" a tzw. "kradzieza dobr intektualnych"? Wydaje sie, ze tylko na banalnym fakcie niematerialnego charakteru tych drugich - i co za tym idzie: trudnosci w czysto formalnym wyobrazeniu sobie samego "KONKRETNEGO", fizycznego przebiegu takiej kradziezy.
A zatem sprobujmy zdefiniowac lepiej kryteria na zasadzie komparatystyki. Oto garncarz tworzy garnek, a kompozytor tworzy piosenke (dla uproszczenia pomijam tutaj ew. prawa autora tekstu do tejze piosenki). Garncarz wystawia garnek na sprzedaz, a kompozytor proponuje piosenke a) wydawnictwu, ktore wydaje nuty b) radiostacji, ktora nadaje piosenke w eterze c) firmie plytowej, ktora nagrywa CD i wystawia ja do sprzedazy. Ponadto sam kompozytor wykonuje / daje wykonac piosenke swoim ludziom na publicznych koncertach. Teraz zalozmy jeszcze, zeby nieco zblizyc oba przyklady, ze garncarz skonstruowal wyjatkowej pieknosci garnek - i publicznosc sciaga zewszad, aby go obejrzec - ponadto pojawiaja sie fotograficy pragnacy uwiecznic piekno garnka na swoich fotografiach - oraz rysownicy szkicujacy owo piekno srodkami plastycznego wyrazu. Zacznijmy zatem od tego punktu, aby unaocznic, kto za co placi i czego za to moze wymagac (przyklad garncarza przez "rozdmuchanie" jego wyrobu pozwoli nam tutaj uswiadomic sobie typowa dwustopniowosc wykorzystywania praw zwiazanych z obiektem artystycznym!). A zatem nasz garncarz pobiera oplaty od publicznosci za mozliwosc "zwiedzania" garnka, poniewaz jest on wyjatkowym okazem - tak samo kompozytor (albo jego pelnomocnik) pobiera oplaty za bilety na koncert, na ktorym wykonana zostala piosenka. W obu wypadkach publicznosc dzieki uiszczonej oplacie nabywa prawo do jednorazowego kontaktu zmyslowego z garnkiem lub piosenka i cieszenia sie ich jakoscia. Podobnie jak w wypadku kompozytora wydajacego nuty swojej piosenki drukiem, garncarz moze tez wydac drukiem dokumentacje techniczna dotyczaca szczegolow produkcji swego garnka - nabywcy obu obiektow (tj. partytury albo dokumentacji) zyskuja prawo prywatnej naukowej analizy tychze, ale nie zyskuja licencji na powielanie garnka we wlasnym zakresie, albo komercyjnego wykonywania utworu zapisanego w partyturze. Jesli kompozytor udzieli firmie plytowej licencji na nagranie swojej piosenki i sprzedawania plyt, albo garncarz zezwoli fotografikom, badz rysownikom na reprodukowanie motywu swojego wyrobu na fotografiach badz rysunkach i na sprzedawanie tychze - mamy do czynienia z podobna sytuacja: wtorne wykorzystanie intelektualnej wlasnosci odbywa sie za posrednictwem osob trzecich, ale odbywa sie ono za uiszczeniem umownych oplat zwiazanych z tym faktem (albo nawet nieodplatnie, jesli wlasciciel praw bylby taki wielkoduszny). Bardzo podobnie mialaby sie sprawa w wypadku, gdyby piosenka kompozytora byla transmitowana przez radio, albo w warsztacie garncarza pojawilaby sie ekipa TV pragnaca zapoznac publicznosc swojej stacji z pieknem prezentowanego garnka...
U zrodla tych przemyslen lezy zatem przede wszystkim definicja dobra intelektualnego nie tylko jako konkretnego obiektu materialnego (garnek, fotografia, rysunek, partytura, CD) - ale takze jako jakosci ideowej bedacej niezmywalna wlasnoscia jej autora (inaczej niz w USA, gdzie prawo autorskie odnosnie okreslonego dziela mozna za oplata przekazac w 100% innej osobie, jest ono w Europie prawem osobowym - nawet przy najszczerszej checi nie mozna sie go pozbyc). Uznajac te niezmywalnosc wlasnosci dobra intelektualnego i kompletu zwiazanych z nia (takze wtornych) praw autorskich potrzebujemy wylacznie uswiadomic sobie, z jakimi przejawami wykorzystania tychze mamy do czynienia - i kto za co zobowiazany jest zaplacic. Dla uswiadomienia sobie tejze problematyki podalem powyzsze przyklady - naturalnie nie wyczerpujace caloksztaltu zagadnienia. Jesli jednak wciaz mamy odnosnie podanej tematyki watpliwosci, to zastanowmy sie, czy uwazamy, ze w nakreslonej przeze mnie stuacji kazda postronna osoba mialaby prawo po prostu wyniesc garnek jesli bylby wyeksponowany na niestrzezonym terenie? Zrobic bez pytania o zgode tworcy reprodukcje garnka i sprzedawac je korzystajac z atrakcyjnosci jego formy plastycznej? Na podstawie pomiarow, albo tez tylko optycznych obserwacji zlecic np. Chinczykom seryjne powielanie garnka - i ciagnac zyski ze sprzedazy tychze z pominieciem interesow autora projektu? Stworzyc "kultowy film" o tematyce opartej w glownej mierze o intelektualna i artystyczna wartosc danego garnka i zarobic na tym filmie miliony - ale rownoczesnie nie podzielic sie nimi z samym autorem projektu?...
Prawo autorskie wielu krajow zawiera tym niemniej klauzule zmierzajace do umozliwienia marginalnego wykorzystywania (nieodplatnie) zdobyczy intelektualnych innych ludzi w celu mniej lub bardziej prywatnego rozpowszechniania wiedzy na temat aktualnych zdobyczy nauki lub sztuki. Caly czas pomijam tu "szara strefe" zachowan wprawdzie niekomercjalnych i niekoniecznie nagannych moralnie - ale jednak prawnie niedozwolonych. Ufam ze kazdy z nas znajdzie w obliczu jednoznacznie obecnych ukladow odniesien (prawnych, technicznych czy etycznych) taka droge dla swojego postepowania, ze nie stanie sie ona zrodlem wewnetrznych konfliktow dla innych. I ze ani TPZN jako takie, ani spolecznosc tutejszego forum nie bedzie zmuszona w danym kontekscie do jakichkolwiek interwencji.
Pozdrawiam serdecznie!
Marek