1. Lubią czy nie lubią, nawet żeby połowić rybki, trzeba mieć kartę wędkarską.
2. By ucywilizować tematykę, konieczne są zmiany w prawie. Jak już wyżej pisałem, wyobrażam to sobie mniej więcej tak: Stowarzyszenie (sieć stowarzyszeń) z terytorialnymi kompetencjami i odpowiedzialnością, przeszkolenie na poziomie minimum karty rowerowej, wyście w teren za zgłoszeniem. „Koło łowieckie” musi wiedzieć gdzie można, gdzie można, a gdzie nie. Dokumenty konieczne – potwierdzone zgłoszenie akcji i zgoda właściciela terenu. Po akcji zgłoszenie efektów z lokalizacją.
I święto lasu. Pies ogrodnika zgłasza, przyjeżdża patrol, sprawdza papiery, salutuje i dziękuje. Nie ma wymaganych papierów? Wypisuje solidny mandacik i zabiera fanty oraz piszczałkę do depozytu. Oczywiście byłyby koszty (trochę dodatkowej biurokracji i system nagród za znaleziska, uznane za ważne i określania tego, co znalazca może zatrzymać), ale efekty dla nauki na pewno niewspółmiernie duże.
Niepotrzebne utrudnienia? Jakiś czas temu jechałem sobie bardzo wczesnym, wiosenno - niedzielnym rankiem z Krakowa. Z Faliszewic tak pięknie było widać melsztyńskie ruiny (drzewa jeszcze nie miały liści), że wiedziony impulsem włączyłem lewy kierunkowskaz i podjechałem. Parominutowy spacer, a tu nagle... tupot białych mew i szare figurki ze sprzętem w rękach wiejące biegiem w krzaki. Oczywiście nieświadome mewy na pewno nie wiedziały, że nie wolno tam szukać robaczków, a uciekały, bo bały się kocura sąsiadów.