Ale to dotyczyło łykaczyzmu. A tu gdzie Pan widzi interesujące ciągi skojarzeń? Ja widzę tylko próby banalnego oszustwa. Na przykład:
Co ciekawe, nasi archeolodzy przyznają nawet, że wpływy Getów dochodziły do Polski za króla Burebisty (Birruisl/Primizl – według odczytu Bielowskiego z Jordanesa), pisząc: “Badacze map Ptolemeusza sądzą że owa “Setidava” (…) Konin jest echem ekspansji państwa Burebisty na ziemiach obecnej Polski”.
A teraz proszę sprawdzić, kto naprawdę napisał zacytowane zdanie, jacy to "nasi archeolodzy".
Zasługuje Pan na miano Mistrza Parafrazy.
A ja cały czas myślałem, że rozmawiamy o łykaczyźmie złota…, a tu nagle taki przeskok.
Czyli w łykaczyźmie złota też jest coś wartego do dyskusji?
No i znowu te zabiegi erystyczne, ale widzę, że to silniejsze od Pana. Mimo to postaram się odpowiedzieć i na to pytanie. Jak zauważyłem, widzi Pan wszystko w czarnych barwach…, a moim zdaniem ten przekaz powinien mobilizować czytelnika do pogłębiania wiedzy na ten temat i sprawdzenia, czy informacje zawarte w tekście są zgodne z prawdą.
Tym razem pisze Pan już o „banalnym oszustwie”, a mi bardziej podoba się określenie użyte przez A. Bielowskiego w pracy pt. - Rzut oka…, „że Naruszewicz i Czacki
nadużywają poważnego słowa świadectwo”.
https://polona.pl/item/11004537/14/Prawda, że lepiej brzmi.
Ale chodzi właśnie o to, że pod względem odpowiedzialności za słowo (a o tym jest mowa) nie ma żadnej różnicy między pracą naukową a blogiem. Nawet subtelnej. Notka na blogu może być znacznie słabiej udokumentowana, autor może robić dygresje poprzedzone zwrotem "nie wiem, ale wydaje mi się, że...", niemniej rzetelność dalej obowiązuje, a oszustwa tak samo nic nie usprawiedliwia.
W istocie rzeczy ma Pan rację i nie zamierzam oponować. Należy jednak pamiętać, że to autor tekstu ponosi odpowiedzialność za swoje słowa, a odbiorca jest w pewnym sensie recenzentem czytanego tekstu i ma prawo do określenia materialnej wartości danego tekstu, jak i wyciągnięci wniosków i opinii na dany temat. Myślenie nie boli.
Ale czy to znaczy, że należy czytać oszustów? Po pierwsze, to bardzo nieekonomiczne, bo to, co prawdziwe, trzeba wyławiać "w gąszczu", czyli sprawdzając niemal zdanie po zdaniu.
W imię wolności słowa i myśli sądzę, że nie należy odbierać odbiorcy prawa do analizy danego materiału…, każdy ma wybór i może dowolnie dysponować swoim czasem.
Po drugie, jeśli nie jest się specjalistą, to można się przy tych łowach pomylić i nabrać na jakieś zręczniejsze oszustwo. Po co ryzykować?
Już ktoś mądry dużo wcześniej odpowiedział na Pańskie pytanie: „Właściwością człowieka mądrego jest błądzić, głupiego – w błędzie trwać. Żyć – to myśleć.”
Zapytam zatem inaczej: czy Pana zdaniem główna teza artykułu, to, o co autorowi chodzi, ma według Pana jakąkolwiek wartość merytoryczną? Może przecież być tak, że jakieś twierdzenie jest prawdziwe, choć ktoś przedstawił jego nieudolny i fałszywy dowód.
Przyznam się, że w tym gąszczu informacji trochę się zagubiłem, będę bardzo wdzięczny za przypomnienie głównej tezy tego artykułu.
Skąd to mam "doskonale" wiedzieć?. Wkleił Pan dość spory artykuł, którego autora wyrozumiale nazywa Pan "wizjonerem",
W gwoli ścisłości pomylił Pan kolejność.
potem oburzył się Pan, gdy przeniesiono go do działu "Humor"
Wiem, że namiętnie lubi Pan przeinterpretowywać czyjeś wypowiedzi, ale gdzie tu zajdziemy jakiś związek frazeologiczny potwierdzający Pańskie przypuszczenia?
No i doczekałem się cenzury.
Zawsze myślałem, że forum jest miejscem do dyskusji na różne tematy, często intrygujące skłaniające czytelnika do refleksji, a później do wymiany argumentów. Niestety widzę, że się bardzo pomyliłem..., cóż błądzić jest rzeczą ludzką.
Czyli uznał Pan, że ten intrygujący temat wart jest dyskusji i wymiany argumentów, a teraz twierdzi Pan, że ten temat Pana nie interesuje. Pan tu nie widzi sprzeczności?
Gdyby chodziło Panu wyłącznie o statery oraz informacje antropologiczne, to mógł Pan przecież zacytować te informacje z pierwszej ręki, zamiast rzucać je tu nam ukryte "w gąszczu".
Nigdzie Pan też nie zaznaczył "cały tekst uważam za niedorzeczny, ale informacje o staterach i badaniach antropologicznych warte są uwagi". Pan generalnie uznał, że to:
Bardzo ciekawy artykuł na temat mennictwa starożytnego na ziemiach Polskich.
Przyznaje moja wina, mogłem tylko wkleić fragment tekstu, który dotyczył staterów typu krakowskiego i może jeszcze wspomnieć o badaniach antropologicznych. Tylko czy wtedy temat byłby tak intrygujący, a o takiej dyskusji raczej nie byłoby mowy.
Skoro chciał Pan się tylko dowiedzieć, czy poza krytyką widzę potrzebę "jakiejś zmiany", to odpowiadam: tak, widzę potrzebę "jakiejś zmiany". Natomiast swój punkt widzenia już przedstawiłem:
Choroba naszych czasów jest akurat odwrotna. Nie będę jej nazywał "postmodernizmem", bo to już wytarte i nic nie znaczy. Ważne są objawy, tj. znaczne przyzwolenie na to, żeby pleść cokolwiek bez zważania na fakty, jeśli tylko komuś ta "narracja" jest miła. Wszędzie sami "rewizjoniści". Jedni piszą na nowo historię, tak jak im się przyśniła. Inni obalają Einsteina za pomocą kalkulatora. Jeszcze inni leczą raka sokiem z buraka. Teorię ewolucji (która jest "tylko teorią") to już chyba podważają nawet dzieci w podstawówce. Od różnych alternatywnych historii, medycyn, fizyk, kosmologii, biologii etc. aż się roi! W wielu kręgach sformułowanie "oficjalna nauka" to termin obelżywy!
Pan na to napisał:
No pięknie to Pan napisał, aż nie wypada się nie zgodzić…, ale to jest uogólnienie problemu na dodatek przedstawione od tej „chorej” strony. Tak się tylko zastanawiam czy nie widzi Pan potrzeby pewnej zmiany?
I od tamtej pory nie mogę się od Pana dowiedzieć, co miał Pan na myśli pisząc o uogólnieniu problemu, które zostało przedstawione od "chorej strony". Co to za "chora strona"? Która zatem jest ta "zdrowa"? O ile jest. Jak mogę sensownie odpowiedzieć na Pana pytanie, skoro nie chce Pan rozwinąć tej swojej tajemniczej uwagi.
Już tłumacze co miałem na myśli „pisząc o uogólnieniu problemu, które zostało przedstawione od „chorej strony”. Przedstawił Pan swój punkt widzenia na ten temat, wskazując tylko na „chorobę” dzisiejszych czasów, której objawy charakteryzuje przede wszystkim
przyzwolenie na to, żeby pleść cokolwiek bez zważania na fakty, jeśli tylko komuś ta "narracja" jest miła.
I to jest właśnie ta chora strona.
Wracając do uogólnienia problemu, w sposób kwiecisty omawia Pan ten problem, w zasadzie powielając to samo zagadnienie. Jak już wcześniej napisałem, interesuje mnie czy w dotychczasowym porządku badań historycznych, nazwijmy, tym oficjalnym widzi Pan potrzebę jakiejś zmiany?