Czy kiedykolwiek mówiłem, żeby zlikwidować WSZYSTKIE muzea? British Museum? Berlin? Wiedeń? Ależ nie! Przecież z tymi muzeami sam chętnie współpracuję.
Istnieje całkiem spora ilość placówek muzealnych, które monety posiadają, dla których te eksponaty nie są najważniejszą gałęzią zbiorów i w których te monety nie zostały w należyty sposób opisane i wyeksponowane. Nie znaczy to jednak, że nie można do tych zbiorów dotrzeć. Skoro zdarza się Wielkim (vide wspomniany Wiedeń) błędnie opisywać eksponaty, to tym bardziej należy wybaczyć maluczkim. Tam się to zmienia. Docierają tam fachowcy, który starają się skatalogować całość zbiorów i to często z zamysłem publikacji o których wiele lat śniono. Proszę mi wierzyć, to się właśnie dzieje i to w tym dziwnym kraju na Wisłą. Jak bywa z wielkimi muzeami, to Panu opowiem. Moje dwie ostatnie wizyty w gabinetach numizmatycznych w muzeach w Neapolu i w Wiedniu skończyły się na odbiciu od karteczki na drzwiach - zamknięte z powodu okresu urlopowego.
Jak zmienia się mentalność polskiego muzealnictwa, mogę udowodnić na przykładzie sprzed kilku tygodni. Nie podam nazwy muzeum, aby nie zaszkodzić sympatycznemu i bardzo elastycznemu kustoszowi. Proszę sobie wyobrazić wizytę w muzeum, gdzie ma Pan w gabinecie do dyspozycji wszystkie monety spoza ekspozycji stałej, które można brać w łapki i pod nos przystawiać. Mało tego, mogłem z pełną swobodą robić zdjęcia. Kiedy światło w gabinecie, czy nawet na parapecie przy oknie okazało się zbyt słabe do dobrych zdjęć, to dostałem zgodę na sesję fotograficzna na ławeczce przed muzeum, gdyż tam padało jeszcze ciepłe wieczorne słoneczko. Proszę mi wierzyć, na ławce przed muzeum miałem najbardziej wartościową monetę w całym muzeum i dla kustosza nie stanowiło to problemu. Wyobraża Pan sobie wyjście z muzeum z krążkiem o wartości c. 500.000?
Każdy kto ma ciekawą monetkę do zbadania może przebadać ją na wylot. Któż to ostatnio badał Konstantyna w czapce? Jakieś muzeum to wymyśliło?
Eee, co to za przykład? Przebadał ją ten, kto ją posiadał i chciał koniecznie udowodnić, że zebra jest koniem. Innymi słowy, chciał przed całym gremium numizmatyków starożytniczych dowieść, że jednak nie okazał się frajerem. Ja mówię o badaniach porównawczych, przy których konieczna jest określona ilość eksponatów, aby móc wyciągać jakieś sensowne wnioski. Co nam mówi zbadanie składu pierwiastkowego jednej monety? Pokazuje nam jej skład procentowy i nic więcej. Przebadanie całej partii monet tej samej emisji mówi nam zdecydowanie więcej.
Proszę spróbować dla celów badawczych dotrzeć do prywatnych kolekcjonerów monet wczesnopiastowskich. Nawet jeśli Panu się to uda, to czy któryś z nich wypożyczy Panu swoje skarby do analiz laboratoryjnych? Szczerze wątpię...
prywatny kolekcjoner różni się in plus od większości tej muzealnej hałastry.
Wróćmy do meritum tego wątku. Kolekcja Dattariego to tysiące monet pięknie opisanych i usystematyzowanych. Jest w tym jednak drugie dno. Kolekcja Dattariego, to również tysiące monet "odpadowych" z punktu widzenia samego zainteresowanego, a tym bardziej z perspektywy jego spadkobierców.
Tam była cała masa monet, które nabywał w postaci gromadnych skarbów. Wyciągał z tego perełki dla niego istotne, a cała reszta lądowała w zakurzonych kartonach. Widział Pan te loty z marcowej aukcji Jesus Vico? Tam były monety zapomniane przez bogów wszelkiej maści, które zapewne nigdy nie dostąpiły zaszczytu pełnej identyfikacji, czy jakiegokolwiek opisu. To jest druga strona medalu.
Dla mnie psychologicznie kluczowy był etap, kiedy znałem już z nazwiska większość kolekcjonerów, o których wiedziałem, że i tak mnie przelicytują.
Twierdzi Pan, że doznał duchowej przemiany, kiedy zidentyfikował Pan nabywców monet Pana okresu. Jest Pan pewien, że rozpoznał Pan ten specyficzny światek, że nie ma w nim ekstraintrowertyków, którzy gromadzą monety tylko dla siebie i nie mają najmniejszego zamiaru dzielić się z nikim stanem swojego posiadania? Może się czasem okazać, że prywatne kolekcje kryją takie kwiatki, o których się Panu nie śniło. Jest to całkiem realny scenariusz.