Ja jestem otwarty, ale tylko do pewnego momentu. Gdy orientuję się, że autor "łykaczyzmu" ma problemy psychiatryczne, "zamykam się". Chyba że akurat interesują mnie ciągi skojarzeń u wykształconych paranoików. Ale wtedy też nie dyskutuję, a tylko rejestruję.
A jednak znalazł Pan coś interesującego…, temat jest już poboczny, ale za to niebanalny.
Tak samo, kiedy kogoś łapię na oszustwie. Nie na braku przecinka, na błędzie ortograficznym, na literówce w dacie, etc. etc., ale na ewidentnym oszustwie. Kiedy np. ktoś rzekomo coś tam referuje, a potem okazuje się, że referowany tekst jest całkiem inny.
Tu zupełna zgoda. Każda praca naukowa powinna być oparta na sprawdzonych źródłach, czy rzetelnych badaniach, a autor danej publikacji jak Pan słusznie zauważył, powinien referować badane opracowanie zgodnie z tekstem źródłowym.
Tak się tylko zastanawiam czy wpisy na jakimś tam blogu możemy podnieść do rangi „pracy naukowej”.
Jeśli ktoś tego nie umie, to niech się najpierw nauczy, a potem bierze za pisanie.
Eureka! Oczywiście ma Pan rację tylko wątpię, że w dzisiejszych czasach ktoś się do tego dostosuje.
Jeszcze raz podkreślam ma Pan rację. Poza tym nie chodzi tylko o nieumiejętność "odróżniania tekstów źródłowych od opracowań", ale o to, że wszystko to jest robione w imię udowadniania nonsensownej tezy głoszącej, że "Polacy są okradani z własnej historii". Przecież to jest poziom ideologii tak nędznej, że przy nim dawne trzeciorzędne marksistowskie wypociny o "gnębieniu chłopa" wyglądają na poważne dzieła historyczne.
Po części zgoda, ale jeszcze wchodzi w grę kompleks niższości, który budzi manię wielkości.
To czytelnik decyduje czy jest zainteresowany danym tematem i lekturą tego tekstu. Później wyciąga wnioski, może przedstawić swoje opinie, sprawdzić, czy praca wskazuje w jego opinii jakąkolwiek wartość merytoryczną
No to niech Pan mi wskaże tę "jakąkolwiek wartość merytoryczną" tekstu, który Pan wkleił. Że można się z niego dowiedzieć, że władca Lechii Lestek III był szwagrem Juliusza Cezara?
Panie Lechu
„proszę nie ułatwiać sobie polemiki przez przypisywanie mi tego, czego nie twierdzę.” Cytuje Pan wydarty z kontekstu fragment mojej wypowiedzi, nie odnosząc się do całej treści. Nie rozumiem, po co te zabieg erystyczne…, przecież doskonale zna Pan, odpowiedz na to pytanie
Wspomniał też Pan o pewnej „formie oszustwa”, jestem ciekawy, o jakie korzyści autor tego tekstu się wzbogaci, co przez ten sposób uzyska? Czy to jest oszustwo…, oczywiście możemy to tak nazwać, ale ja zdecydowanie wolę nazwać autora tekstu wizjonerem.
Kilkakrotnie na tym forum pojawiły się osoby, które prezentowały fałszywe monety z dorobionymi legendami. Z jedną z tych osób nawet doszło, o ile pamiętam, do wielkiej awantury i skończyło się banem. Czy to byli oszuści? Przecież nie próbowali tych monet sprzedać, na nikim nie zarobili tu ani grosza. Ja jednak będę nazywał takich ludzi oszustami a nie "wizjonerami". A jak Pan by ich nazwał?
To jest zupełnie inna sytuacja…, oczywiście, że nazwałbym ich oszustami. Chętnie dowiem się od Pana, w jakim celu wspomniani oszuści fałszowali legendę monety. Jak Pan myśli?
Wizjoner, proszę Pana, to jest taki człowiek, który od razu na wstępie mówi "miałem wizję". Albo na przykład coś takiego:
Doznałem zachwycenia w dzień Pański i posłyszałem za sobą potężny głos jak gdyby trąby mówiącej: Co widzisz, napisz w księdze i poślij siedmiu Kościołom
To jest uczciwe i w porządku. To jest wizjoner.
Wizjoner to też marzyciel, ale nie będę spierać się o szczegóły. W ścisłym znaczeniu tego słowa oczywiście muszę przyznać Panu rację.
Ależ oczywiście, że inni mogą postrzegać polskość z innej perspektywy niż ja. Tu mamy perspektywę genetyczną (bo jaką inną). Panu ta perspektywa odpowiada?
Panie Lechu pytanie powinno być raczej skierowane nie do mnie tylko do autora tekstu lub często wspominanych przez Pana Turbosłowian. Chyba wyraźnie napisałem, jak postrzegam to zagadnienie…, w takim razie odsyłam jeszcze raz do mojej wcześniejsze wypowiedzi.
Skoro mniejsza o nazwy, to czemu nie nazywać ich Germanami, Gotami, Wandalami, Wikingami, czy co tam jeszcze komu przyjdzie do głowy? Czy Pan nie widzi, że całe to "turbosłowiaństwo" to głównie kłótnia o nazwy? Chodzi o to, by udowodnić, że Polska jest nie tylko od morza do morza, ale i od ery brązu do dzisiaj. Co prawda z dowodami trochę krucho, bo je zniszczyli źli niemieccy uczeni, ale za to mamy rozmaitych "wizjonerów": średniowiecznych, siedemnastowiecznych no i całkiem współczesnych.
Może zaskoczę Pana, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że „turbosłowiaństwo” to głównie kłótnia o nazwy. Dobrze, że wspomniana Pan o przedziale czasowym występowania tego zjawiska. Bo jak mniemam, Kadłubka też by Pan zaliczył do tego grona. Jak widać „turbosłowiaństwo” to w pewnym sensie cecha, a może choroba narodowa, bo towarzyszy nam praktycznie od świtu państw polskiego.
Skoro nie jest to dla Pana istotne, to o czym tu w ogóle dyskutować? Chodzą sobie jakieś geny po mapie, jedne stąd tam, inne gdzie indziej. Dawniej by się powiedziało "potomkowie Adama i Ewy zaludnili ziemię". I gdzie tu temat do dyskusji?
Dzięki badaniom genetycznym możemy poznać: fizjologię ówczesnego człowiek, na jakim terenie żył, dlaczego migrował, na co najczęściej chorował itp.
Ma Pan rację niewątpliwie temat mało interesujący.
Czy mógłby Pan napisać jaśniej? Od jakiej "chorej" strony? Czy Pan sugeruje, że jestem przedstawicielem jednej z tych alternatywnych nauk? A Pan jaką by zmianę widział? Może być wizja.
Pnie Lechu niczego nie sugeruję…, chciałem się tylko dowiedzieć czy poza krytyką widzi Pan potrzebę jakiejś zmiany?
Niestety jest mi bardzo przykro, ale ostatnio nie mam żadnych proroczych snów.