Dzisiaj trochę z drugiej strony bo "rekinem" jest kupujący...
Ja zdaję sobie sprawę, że to temat rzeka, że powiedziano już niemal wszystko ale dalej nie mogę tego zrozumieć.
Po kiego grzyba ludzie kupują oficjalne kopie? To, że się nadziewają na falsy/kopie to jedna strona monety. Zaś druga to ich świadome kupowanie i tu się pytam: PO CO?
Czy posiadanie kopii talara wzbogaca czyiś zbiór? No nie bardzo tak samo jak kopia banknotu 100 złotowego nie zasili konta.
Czy zaspokoi chęć posiadania takiego talara? No chyba nie bo to tylko kopia - nie jest to oryginał. Sam chciałbym mieć w domu obraz Beksińskiego ale mnie nie stać więc nie biegam po drukarniach i nie każę sobie drukować wielkoformatowych zdjęć czy nawet kupić reprodukcji a wiem, ze są.
Co trzeba mieć w głowie, żeby kupować kopie będąc świadomym, że to... kopia? Czy takie osoby w sklepie zamiast dajmy na to 12-letniej Glenmorangie kupują najtańszą rudą wódę na myszach za 30zł bo kolor w szklance podobny a kopie tak samo? Albo wcinają pasztetową bo to prawie to samo co szynka z dzika?
W dobie wszechobecnego internetu, licznych muzeów z cudownymi walorami, katalogów z pięknymi zdjęciami, gdzie można porównać piękne detale, ludzie kupują kopie monet... to tak jakbym zaprosił znajomych i pokazywał im mój zbiór.
- Popatrzcie tu mam półtoraka R7, a ten jest unikatem...
- A te tutaj?
- Na to nie patrzcie, to tylko kopie... nic nie warte z punktu historycznego śmieci, które umieściłem tutaj bo prawdopodobnie nigdy nie kupię sobie tych monet, których mi brakuje. Oszukuję sam siebie, że mam wszystko ale tak naprawdę zadowalam się byle szajsem.
Ktoś połasił się na limitowane (och, limitowana kopia, cóż za okazja!) po 1100 za parę "talar" + "dukat".
Jedyne co je ratuje to kruszec, z których są wykonane i niebrzydkie pudełko.