Chyba trzeba będzie pomyśleć o znakowaniu własną puncą, monet ze swojego zbioru. Gdyby każdy znany kolekcjoner, tak robił, to przy odsprzedaży monet innemu, można by łatwo określać ich historię. Może trochę by utrudniło to życie fałszerzom.
Chyba ciężko o mniej udany pomysł. Najpierw niszczymy monetę przykładając do pięciu wcześniej wybitych punc własną szóstą, a potem tak upstrzony numizmat leci do Shenzhenu i wraca w trzystu wiernych kopiach.
Nie ma rozwiązań idealnych, a przywołane Shenzen już dzisiaj spokojnie sobie bije "300" sztuk dziennie dowolnych monet (no name) i do tego wsadza w slaby. Zatem gorzej już chyba być nie może, chociaż, kto wie...
Miałem na myśli jedną puncę, tą pierwszą (np. puncami znaczyli swoje zbiory Potoccy, Czapski) i bynajmniej nie przemawia przeze mnie megalomania, a pragmatyzm.
Puncowanie w przypadku monet drobnych (półtoraki, grosze, trojaki, szóstaki), bitych ręcznie (średniowiecze, Polska Królewska) mogłoby mieć sens. Trud podrobienia danego egzemplarza byłby duży i mógłby zniechęcać do fałszowania. Wiadomo, że każda ręcznie wybita moneta poprzez indywidualne uderzenie stempla pod różnym kątem, z różną siłą ma własną, bardzo trudno powtarzalną wysokość reliefu, do tego krążek jest wycięty charakterystycznie, na swój sposób. Moneta ma indywidualne zarysowania, patynę i inne cechy szczególne, np. podwójne bicie.
Znając właściciela pierwszej puncy np. Józka Kowalskiego z Ciechocinka, można wyśledzić jej trasę po aukcjach. Mając w planie kupno takiej monety na jakiejś aukcji, mógłbyś zapytać Józka, czy na pewno jest z jego zbioru i nie sądzę, że Józek by jej nie pamiętał lub nie miał jej zdjęcia.
Ostatecznie 300 sztuk np. groszy krakowskich z 1529, z puncą Józka zalewających rynek wzbudziłoby natychmiast podejrzenia domów aukcyjnych, kolekcjonerów i wszczęto by alarm.