Czytam sobie opisy z tej aukcji i tak się zastanawiam - z jednej strony robienie z gradingu religii i wielka podnieta z "tabel gradingowych", podkreślanie że "MAX NOTA" czy "2ga najlepsza nota na świecie" itd. a z drugiej strony co kilka pozycji komentarz kompletnie deprecjonujący znaczenie wydrukowanego na karteczce numerka w postaci uwagi "zdecydowanie zbyt surowa nota", "stary grading" (w sensie oczywiście "kiedyś to niżej oceniali"). Czyli że jeżeli jest MS65, to znaczy że należy upasć na kolana przed cudownością tak wysoko i obiektywnie ocenionej monety, a jak jest AU58 to już nota jest niewiele warta, bo sprzedawca wie lepiej? Rozumiem , że "petunia to nie omlet", ale czy ktoś tworzący te opisy nie zdaje sobie sprawy z własnej obłudy, czy też chciałby w swoich klientach widzieć aż takich debili, którzy nie dostrzegą tej sprzeczności? Bo jakoś nie widzę nigdzie opisu "nieco zawyżona nota".
I czy w ogóle - tu już pytanie do kolegów - kogoś naprawdę obchodzi, ile monet dostało jakąś tam notę w tabelach gradingowych? Bo ten człowiek od wielu lat "jedzie" na takich opisach, serio kogoś to interesuje? Ktoś sprawdza, że ma monetę z notą numer trzy w "tabeli gradingowej" i szuka okazji żeby ją wymienić na numer dwa albo jeden? Przegląda te tabele i patrzy, co się zmieniło w ostatnim tygodniu? Czy pojawiła się jakaś nowa MS66? Serio pytam, bo dla mnie to jakaś rzeczywistość alternatywna :-)
Tak jeszcze przy 5 groszach 1934 w wysokiej nocie znalazłem taki opis - "Obecnie jest wielu kolekcjonerów którzy zabiegają o to by posiadać NAJLEPSZĄ KOLEKCJĘ monet II RP w najwyższych notach. Zwycięzca tej aukcji może odstawić konkurencję za sobą." Czyli mam rozumieć, że jakieś wyścigi się odbywają, tak? I wygra ten, kto będzie miał najwięcej MS65? A jak ma w starym gradingu to jeszcze jakiś bonus dostanie?
Niektóre monety naprawdę godne uwagi, ale opisy składające się w połowie z odniesień do gradingu i prób budzenia emocji poprzez wartościowanie kolekcji w zależności od not gradingowych oraz wmawianie ludziom bzdur o jakichś rankingach, "miejscach na podium", to jak dla mnie szczyt żenady i nachalnego, budzącego niesmak marketingu. Zakładam, że musi to przynosić zyski, skoro karuzela się kręci, ale że ludzie w takie brednie dają się wkręcać?