Jestem pełen uznania dla pracy detektywistycznej i udowodnienia fałszerstwa. Brawo! Nie do końca jednak zgadzam się z tezą, że na takie praktyki ma wpływ "pobłażliwość społeczności numizmatycznej na manipulacje, naprawy w postaci nie tylko samego załatania dziurki, ale wręcz dorobienia na nowo pewnych elementów (uszkodzonych) na monecie."
Wszystko sprowadza się tak naprawdę do intencji i uczciwości. Jestem zwolennikiem u c z c i w e g o naprawienia monety, która została uszkodzona w sposób, nazwijmy to, pozaobiegowy, czyli np. przedziurawiona. Naprawa ma polegać na wiernym odtworzeniu tego, co było (jeśli to możliwe), nie może tworzyć nowego bytu, i oczywiście ma być odnotowana podczas ewentualnej sprzedaży. Oczywiście zdaję sobie sprawę z trudności z precyzyjnym zdefiniowaniem tego, co jest dopuszczalne, a co nie, jak również z potencjalnej możliwości ukrycia takiej manipulacji przy sprzedaży. Granicę wyznacza wspomniana uczciwość i dobra wola sprzedawcy.
Manipulowanie monetami w celu ich upiększenia i/lub osiągnięcia zysku jest zapewne równie stare jak ich kolekcjonerstwo. Taka analogia do czyszczenia monet - powszechnie akceptowane jest mycie monet z brudu, wypalanie grynszpanu czy usuwanie niepożądanych złogów delikatną chemią. Czy oznacza to jednak, że przyzwolenie na takie zabiegi przekłada się na np. popularność szorowania monet do gołej blachy lub sztuczne patynowanie w celu ukrycia rys i korzystniejszej sprzedaży? Chyba zgodzimy się, że to nie to samo, mimo że oba takie zabiegi mają wspólny cel - poprawę stanu wizualnego monety, niezależnie od tego, czy stoi za tym chęć dokładniejszej identyfikacji, czy pozbycia się szpecącej oblicze króla plamy brudu, czy też wprowadzenie kogoś w błąd. Nie widzę nic złego w tym, że kolekcjoner oddaje monetę ze swojego zbioru do załatania dziurki, bo mu ona przeszkadza, dopóki nie będzie chciał jej sprzedać, nie wspominając o takiej naprawie. Podobnie nie mam nic przeciwko temu, żeby będąc właścicielem stolika z epoki X z ułamaną nogą, móc sobie ową nogę dorobić.
Oczywiście istnieje problem proporcji - bo przecież mając 1/4 monety można chcieć dorobić resztę, albo mając jedną nogę, dorobić cały stolik
Inny problem to możliwość nieświadomej sprzedaży naprawianego obiektu, jeśli np. ktoś sprzedaje monety po zmarłym kolekcjonerze. Niestety, może do tego dojść, ale też zwróćmy uwagę, że dzięki internetowi coraz łatwiej identyfikować takie naprawy, szczególnie w przypadku droższych przedmiotów.
Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, zwłaszcza że to temat poruszony ubocznie w tym wątku, po prostu uważam, że stosowne jest zauważyć, że naprawienie monety - załatanie, usunięcie ucha, czy wręcz odtworzenie zniszczonego nieobiegowo fragmentu nie musi być równoznaczne z nieuczciwością i zestawianie tego z pokazanym w wątku fałszerstwem nie jest do końca uprawnione. To zupełnie inne rzeczy. Nie wyeliminujemy fałszerstw tego typu poprzez potępianie łatania dziurek.
Rozumiem i szanuję jednakowoż podejście kolegów, którzy są absolutnie przeciwni jakimkolwiek ingerencjom i uważają, że każde uszkodzenie monety jest świadectwem historycznym i ma tak zostać.