Ja się dwa lata temu nastawiałem na starożytności i... na miejscu doszedłem do wniosku, że te chłonąć będę któryś już raz tam z kolei w Rzymie, a w Stambule wolę chłonąć ostatnie kilkaset lat tego miasta, szukać akcentów polskich (to oczywiście tylko w muzeach) i mimo wszystko spróbować poznać jakże historycznie bliskie nam do niedawna państwo.
Cysterna i akwedukty są łatwe do znalezienia i w miarę szybko do zobaczenia. A reszta wymaga dużo samozaparcia, żeby dopatrywać się w nich pozostałości antycznych. Taki plac Sultanahmet to dawny hipodrom, który tylko kształtem placu przypomina czym był dawniej.
Muzeum na szybko nie za bardzo da się zobaczyć. Choćby przy wystawach poświęconych Troi warto się dłużej zatrzymać, a reszty też zwyczajnie nie można olać.
Moja propozycja: spędzić więcej czasu w Hagia Sophia, tam bardzo fajne jest odczytywanie wszelkich graffiti (nie tylko słynnych wikińskich runów) i podziwianie przepięknych mozaik. Jak czasu zostanie to zobaczyć w środku jakiś meczet (Blue Mosque tuż obok na przykład) i pogadać z jakimś miejscowym o symbolice w meczecie (są wolontariusze, władają też językiem angielskim), a w ostateczności zjeść gdzieś na tyłach Wielkiego Bazaru jakiś kebap, ale nie tam gdzie nas zaganiają, tylko tam, gdzie Turcy w kolejce stoją (!). Pamiątek nie kupować bo są bezczelnie drogie (ja ich porcelanę z ich słynnymi wzorami kupiłem w... Warszawie), co najwyżej skusić się na drogie, ale wyśmienite Turkish Delight i koniecznie świeżo wyciskany sok z granatów... :-)