Aktualności: Już wkrótce, ósmego kwietnia, wybory do Triumwiratu TPZN!

  • 28 Marca 2024, 13:26:20

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji

Autor Wątek: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...  (Przeczytany 7144 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

cancan

  • Triumwirat TPZN
  • Gaduła
  • *
  • Wiadomości: 7 751
Pozdrawiam,
Jacek

nec fictus, neque pictus

DzikiZdeb

  • Gaduła
  • ****
  • Wiadomości: 4 347
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #1 dnia: 29 Listopada 2018, 07:47:42 »
Mądre, nie bardzo restrykcyjne prawo to jednak nie to samo, co bezprawie :-) Jakby zgłosili, nie byłoby zapewne problemu.


cancan

  • Triumwirat TPZN
  • Gaduła
  • *
  • Wiadomości: 7 751
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #3 dnia: 29 Listopada 2018, 14:56:29 »
Mądre, nie bardzo restrykcyjne prawo to jednak nie to samo, co bezprawie :-) Jakby zgłosili, nie byłoby zapewne problemu.

Oczywiście, że nie byłoby problemu. O to właśnie chodzi, że prawo jest tam bez porównania normalniejsze, a ludzie i tak znajdują sposoby na jego łamanie.
Może nie chcieli się dzielić z właścicielem gruntu?
Pozdrawiam,
Jacek

nec fictus, neque pictus

cancan

  • Triumwirat TPZN
  • Gaduła
  • *
  • Wiadomości: 7 751
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #4 dnia: 29 Listopada 2018, 17:07:42 »
Jak zwykle najgłośniej i najpewniej wyrażają się dyletanci nie mający zielonego pojęcia.
Pozdrawiam,
Jacek

nec fictus, neque pictus

mike79

  • Stały bywalec
  • ***
  • Wiadomości: 228
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #5 dnia: 29 Listopada 2018, 17:13:13 »
Całość artykułu, skopiowana z forum PS.
Rabusie zwani "saperami" niszczą ślady starożytnego osadnictwa, a nawet bezczeszczą nieużytkowane cmentarze. Zubażają zasoby dziedzictwa narodowego i okradają skarb państwa z przyznanej mu zgodnie z prawem własności wszystkich zabytków archeologicznych.
Prof. Przemysław Urbańczyk - Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk

W styczniu tego roku, po wielu latach starań obrońców dziedzictwa narodowego, nieuprawnione używanie wykrywaczy metali do wykopywania zabytków archeologicznych zostało uznane za przestępstwo i zagrożone już nie tylko konfiskatą zrabowanych zabytków, ale też wręcz karą więzienia. W ten sposób Polska dołączyła do większości państw europejskich.

POLEMIKA. Wróblewski: Z wykrywaczami metali chodzą rolnicy i urzędnicy, przedsiębiorcy i studenci. Nie można ich wrzucać do jednego worka z rabusiami

Wystraszyło to detektorystów, zwanych popularnie "saperami", bo posługują się takim samym sprzętem jak wojskowi. Skrzyknęli się więc zimą w Gnieźnie, jawnie grożąc nieprzestrzeganiem prawa i żądając jego zmiany na swoją korzyść. Ich pretensje znajdują posłuch w opinii publicznej i wielu wpływowych ludzi wspierających saperów w ich pretensjach.

Problem jest poważny, bo uczestnicy swoistego „zjazdu gnieźnieńskiego” nie stanowią odosobnionej grupki fanatyków, lecz aktywną forpocztę zbiorowości, która według ich własnego szacunku liczy już w Polsce ok. 100 tys. ludzi. Na pewno jest to liczba mocno przesadzona w celach propagandowych, ale i tak jest to armia rabusiów wyposażonych w coraz skuteczniejsze narzędzia prześwietlania powierzchni ziemi w celu wydobywania wszelkich przedmiotów metalowych. Zapewne tysiące „saperów” codziennie penetrują pola, lasy i łąki, szukając łatwego łupu czy choćby przyjemnego zastrzyku adrenaliny, kiedy słyszą "biiip" w swoim wykrywaczu.

„Saper” nie wie, co robi
Niedawno na warszawskim rynku staroci na Kole spotkałem typowych przedstawicieli „saperów”, którzy nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć, że powodują nieodwracalne zniszczenia zasobów dziedzictwa narodowego. Zanim się ujawniłem, usłyszałem, że chwilowo zawiesili poszukiwania, wystraszeni zaostrzoną penalizacją tej działalności. Równocześnie są jednak przekonani, że pokłosiem „zjazdu gnieźnieńskiego” będzie szybka i korzystna dla nich zmiana prawa.

Kiedy już zdemaskowałem się jako archeolog, nasza rozmowa przybrała typową formę. Powiedzieli, że przecież interesują ich tylko znaleziska wojenne, nie niszczą stanowisk archeologicznych, bo je omijają, a poza tym przeszukują tylko glebę orną, w której tkwią przedmioty ze stanowisk już zniszczonych przez orkę. Z ich argumentami są jednak trzy problemy.

Po pierwsze – żaden „saper” nie jest w stanie odróżnić po sygnale detektora, czy pod ziemią leży starożytna brązowa zapinka czy mosiężna łuska karabinowa; miecz średniowieczny czy lufa mauzera; moneta rzymska czy kapsel po piwie. Na sygnał „biiip” wykopuje więc wszystko i dopiero na powierzchni dokonuje selekcji na śmieci i przedmioty interesujące. Pozostawia po sobie charakterystyczne dołki wykopane saperką.

Po drugie – nie da się świadomie „omijać” stanowisk archeologicznych, bo te zarejestrowane w urzędach konserwatorskich to tylko niewielki fragment ich rzeczywistej liczby. Wiele z nich wciąż jest ukrytych pod ziemią i nie zwracają uwagi archeologów, dopóki nie zostaną ujawnione przez orkę i wszelkie roboty ziemne. Potencjalnie w każdym miejscu mogą znajdować się pod ziemią ślady bytności naszych praprzodków, którzy w ciągu niemal pół miliona lat obecności na ziemiach polskich spenetrowali pewnie każdy fragment powierzchni. Dołek wykopany przez „sapera” może więc zniszczyć unikalne znalezisko, zanim się o nim czegokolwiek dowiemy i obejmiemy ochroną konserwatorską.

Po trzecie – ziemia orna też zawiera cenne informacje. Nawet najbardziej rozorane stanowisko archeologiczne pozostawia ślady, których staranna analiza naukowa pozwoli pozyskać informacje ważne dla badaczy odległej przeszłości. Warstwa ziemi wymieszanej pługiem i broną też może poszerzyć naszą wiedzę, pod warunkiem że wcześniej ktoś nie powydłubuje z niej części zabytków, które mogą być kluczowe dla zrozumienia znaczenia odkrycia.

Niszczą kulturowy kontekst znaleziska
Uczestnicy „zjazdu gnieźnieńskiego” i aktywni lobbyści na rzecz depenalizacji nielegalnych poszukiwań i minimalizacji kontroli nad działalnością „saperów” to raptem (sto)kilkadziesiąt osób. Ogromna ich większość działa po cichu. Codziennie cierpliwie przeczesują pola, lasy i łąki, wydłubując z ziemi wszelkie przedmioty metalowe, z których część zabierają ze sobą, aby się nimi cieszyć w prywatnym zaciszu lub sprzedać w Polsce i za granicą, jeśli „towar” wart jest ryzyka przeszmuglowania.

Jest też trochę takich, którzy oddają swoje znaleziska służbom konserwatorskim, muzeum lub konkretnym archeologom. To na nich powołują się forsujący złagodzenie obowiązujących przepisów lobbyści, wśród których są nie tylko sami „saperzy”, ale też ludzie spoza ich branży. To głównie naiwni dziennikarze, którzy nie rozumieją, że każde wydłubanie zabytku z ziemi bezpowrotnie niszczy kulturowy kontekst znaleziska, który dla archeologa jest często ważniejszy od pojedynczego przedmiotu. Nawet najcenniejsze zabytki, pozbawione udokumentowanych informacji o dokładnym miejscu ich znalezienia i o ich kontekście stratygraficznym, tracą większość swojej wartości naukowej, stając się ciekawostkami antykwarycznymi.

Niestety, „saperów” wspiera też część numizmatyków i archeologów (np. z Uniwersytetu Warszawskiego), którzy szantażują opinię publiczną koniecznością ratowania dziedzictwa narodowego zagrożonego właśnie przez „saperów” nieinformujących o swoich znaleziskach. Twierdzą, że trzeba rabusiów obłaskawiać, by zechcieli informować o skutkach swojego procederu. Za tą specyficzną troską kryją się konkretne interesy tej grupki naukowców, których interesują wyłącznie same gadżety metalowe (monety, biżuteria, broń, itp.). Specyfika tych atrakcyjnych przedmiotów sprawia, że można je poddać analizie, ignorując brak kontekstu archeologicznego. Owi „metalolodzy” są specyficznie uzależnieni od ciągłego napływu nowych znalezisk, które można wykorzystać w publikacji.

Nie obchodzi ich to, że ich następcy już nigdy nie odkryją niczego nowego, bo wszystkie metale wkrótce zostaną z ziemi wyłuskane, ani to, że odkrycia „saperów” nieodwracalnie niszczą stanowiska archeologiczne. To tak, jakby historycy wspierali ludzi, którzy wycinają z nieznanych dotąd pergaminów pojedyncze zdania – choćby najbardziej fascynujące, bo informujące o nieznanych dotąd wydarzeniach z odległej przeszłości.

Archeolodzy przestaną być potrzebni
Taka naukowa „pazerność” musi przynieść zgubne skutki, bo przecież po wyczerpaniu zasobów ukrytych w ziemi metali pewnie ktoś wymyśli detektor wykrywający szkło, po czym tabuny nowych „saperów” ruszą na pola, lasy i łąki, żeby gwoli zysku lub zaspokojenia egoistycznej ciekawości powykopywać wszystkie starożytne naczynia i paciorki. Po wyrabowaniu wszystkich szkieł opatentuje się wykrywacz krzemieni i wtedy narzędzia z epoki kamienia staną się łupem rabusiów stanowisk archeologicznych. Potem przyjdzie czas na ceramikę, kości i drewno i pod ziemią nie zostanie już nic.

Zasób informacji o przeszłości ostatecznie się wyczerpie. Muzea i prywatne kolekcje będą pełne przedmiotów może atrakcyjnych wizualnie, ale martwych naukowo. Archeolodzy przestaną być potrzebni, bo wystarczą kuratorzy wystaw oraz dokumentaliści i konserwatorzy leżących w gablotach przedmiotów.

Na razie „saperzy” rabują tylko metale, niszcząc ślady starożytnego osadnictwa, a nawet bezczeszcząc nieużytkowane już cmentarze i zapomniane mogiły. Nie tylko utrudniają w ten sposób pracę naukową archeologów, ale też radykalnie zubażają zasoby dziedzictwa narodowego i okradają skarb państwa z przyznanej mu zgodnie z prawem własności wszystkich zabytków archeologicznych.

Miejmy nadzieję, że ich rosnąca aktywność lobbystyczna, kryjąca nieodwracalnie szkodliwą pazerność, nie znajdzie posłuchu w gremiach decydujących o ochronie dziedzictwa narodowego.
Pozdrawiam Michał

Julek C

  • Gaduła
  • ****
  • Wiadomości: 1 570
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #6 dnia: 29 Listopada 2018, 17:30:17 »

Miejmy nadzieję, że ich rosnąca aktywność lobbystyczna, kryjąca nieodwracalnie szkodliwą pazerność, nie znajdzie posłuchu w gremiach decydujących o ochronie dziedzictwa narodowego.

O jejeku, Koledzy, to może nie lobbujmy, bo ja już fatalnie się czuję jako nieodwracalnie szkodliwy i pazerny. W związku z powyższym, proponuję aby pozostać w podziemiu i utajnić wszelkie działania, włącznie z zaszyfrowaniem kodu tego forum.
« Ostatnia zmiana: 29 Listopada 2018, 17:41:44 wysłana przez Julek C »

Yoda

  • Członkowie TPZN
  • Stały bywalec
  • *
  • Wiadomości: 233
  • Legitymacja TPZN numer 112
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #7 dnia: 29 Listopada 2018, 18:03:15 »
Bardzo chwalebna inicjatywa archeologów .
Ja bym poszedł "za ciosem" i odebrał sprzęt wojsku, a miejsca w których odnajdowane są np niewybuchy z okresu I i II wojny światowej oznaczał jako "stanowiska archeologiczne" i do ich likwidacji wysyłał naukowców.

Dodatkowo rolnicy, Ci to dopiero są bezczelni i pazerni, mają czelność orać ziemię, niszcząc bezpowrotnie stanowiska archeologiczne....ale i na ich pazerność i bezmyślność przyjdzie czas....
Pozdrawiam, Marek.

Yoda

  • Członkowie TPZN
  • Stały bywalec
  • *
  • Wiadomości: 233
  • Legitymacja TPZN numer 112
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #8 dnia: 29 Listopada 2018, 18:59:06 »
To jest "dobry" i nic nie sugerujący tekst :
"Rabusie zwani "saperami" niszczą ślady starożytnego osadnictwa, a nawet bezczeszczą nieużytkowane cmentarze."

Pozdrawiam, Marek.

anonimus

  • Stały bywalec
  • ***
  • Wiadomości: 337
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #9 dnia: 29 Listopada 2018, 22:03:46 »
Dla równowagi wrzucę ten artykuł polemizujący ze zdaniem szacownego profesora, chcącego zapełniać więzienia. Głos rozsądku

"Z wykrywaczami metali chodzą rolnicy i urzędnicy, przedsiębiorcy i studenci. Nie można ich wrzucać do jednego worka z rabusiami
27 listopada 2018 | 20:33
Zaostrzenie przepisów, idące w kierunku bezwzględnego ścigania i karania osób, które mniej lub bardziej świadomie niszczą stanowiska archeologiczne wcale nie zmniejszy liczby osób ruszających w teren z wykrywaczami metali. Zmniejszy natomiast z całą pewnością liczbę zgłaszanych archeologom nowych znalezisk.
Dr Wojciech Wróblewski – Instytut Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego

Dyskusja o szkodliwości używania wykrywaczy metali w polskiej archeologii trwa od bez mała 30 lat. Tyle samo trwa dyskusja o pożytkach z używania wykrywaczy metali i o pożytkach (lub szkodach), które wyrządzają tzw. detektoryści. W tej dyskusji symptomatyczne jest to, że obie strony sporu używają na przemian argumentów emocjonalnych i racjonalnych. Mieszają skutki z przyczynami, a paradoks tej sytuacji polega na tym, że zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom używania wykrywaczy metali we współczesnych poszukiwaniach terenowych (także archeologicznych) zależy dokładnie na tym samym: ochronie naszego dziedzictwa kulturowego.

POLEMIKA. Urbańczyk: Rabusie przeczesują pola i lasy, czekając na sygnał "biiiip". Detektoryści szkodzą archeologii

Moda na amatorskie użytkowanie wykrywaczy metali przyszła do Polski z Europy Zachodniej na początku lat 90. zeszłego stulecia. Początkowo była udziałem garstki pasjonatów, historyków amatorów penetrujących tereny pól bitewnych z okresu I czy II wojny światowej. Były to czasy, kiedy mało kto z ówczesnych "detektorystów" mógł pozwolić sobie na profesjonalny wykrywacz produkcji zachodniej, standardy sprzętu wyznaczał wtedy krajowy „smętek”.

Nowy sprzęt i możliwości poszukiwań zupełnie nowymi metodami wzbudziły także zainteresowanie środowiska archeologów. Prawie ćwierć wieku temu ukazał się na łamach jednego z periodyków naukowych artykuł dwóch bardzo młodych (wtedy) badaczy, którzy opisywali wyniki badań powierzchniowych, prowadzonych za pomocą wykrywaczy metali. Kilka lat później pod auspicjami generalnego konserwatora zabytków została zorganizowana konferencja dotycząca zasadności używania wykrywaczy metali w praktyce archeologicznej. Na spotkaniu pojawili się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy stosowania tych urządzeń. Tak się jednak złożyło, że publikacja będąca pokłosiem tej konferencji prezentowała wyłącznie opinie zadeklarowanych przeciwników. Powtarzane przez kolejnych autorów opinie koncentrowały się wokół tego, że detektory prowadzą do „wyrywania zabytków z kontekstu archeologicznego” i przyczyniają się do „powstawania kolekcji zabytków metalowych pozbawionych wartości naukowych”. Zwolennikom stosowania wykrywaczy zarzucano, że hołdują przestarzałym metodom XIX-wiecznego kolekcjonerstwa. Ja sam zostałem wskazany karcącym palcem jako niechlubny przykład takich niecnych praktyk.

Penalizacja to więcej szkód
Symptomatyczne, że konferencja, o której wspominam, odbywała się w gronie ściśle archeologicznym. O ile dobrze pamiętam, na sali obrad nie było nikogo ze środowiska "detektorystów". Nie było ich tam wtedy, ale dotarły do nich bardzo krytyczne opinie na ich temat. Odebrali ten przekaz w sposób jednoznaczny: trzeba uważać na archeologów, bo to nasi wrogowie. Myślę, że to grzech pierworodny nie najlepszego, czasami wręcz fatalnego, wzajemnego postrzegania części przynajmniej środowiska archeologicznego i pewnie znacznej części poszukiwaczy. Pamiętajmy też, kiedy to się stało: koniec lat 90. XX w. i sam początek obecnego stulecia. To okres, kiedy poszukiwaczy amatorów było jeszcze w dalszym ciągu niewielu, a internet dopiero raczkował.

Początek naszego wieku to czasy, kiedy środowisko rodzimych eksploratorów zaczęło rosnąć w sposób lawinowy. Pojawiły się wśród nich nowe specjalizacje (nie tylko obie wojny światowe, ale też okres powstania listopadowego czy styczniowego, wojny napoleońskie, itd.); coraz częściej wyposażeni byli w nowy, bardziej precyzyjny sprzęt. Nastąpiły też nieśmiałe początkowo próby kontaktów z niektórymi archeologami oraz – niestety – coraz liczniejsze patologie: świadome rabowanie stanowisk archeologicznych i nielegalny handel zabytkami.

O ile 20 lat temu skłonny byłem uwierzyć, że przypadkiem można było wykopać zabytek archeologiczny (np. przy okazji penetracji partyzanckich ziemianek w Lasach Janowskich), o tyle teraz coraz częściej mam wrażenie, że ktoś bezczelnie kłamie w żywe oczy.

Problem używania wykrywaczy metali w poszukiwaniach amatorskich, hobbystycznych i w systematycznych badaniach archeologicznych narastał latami. Moim zdaniem prosta (i nieco toporna) próba penalizacji działań eksploratorów, z którą mamy obecnie do czynienia, wyrządzi więcej szkody niźli pożytku. Zaostrzenie przepisów idące w kierunku bezwzględnego ścigania i karania osób, które mniej lub bardziej świadomie niszczą stanowiska archeologiczne, wcale nie zmniejszy liczby osób ruszających w teren z wykrywaczami metali. Zmniejszy natomiast z całą pewnością liczbę zgłaszanych archeologom nowych znalezisk, a już teraz sytuacja w tej materii jest bardzo zła. Bo to nie jest tak, że „wyrwany z kontekstu” przedmiot metalowy traci bezpowrotnie całą wartość naukową - jak twierdzą przeciwnicy wykrywaczy - staje się martwym eksponatem w jakiejś kolekcji. Archeologiczne zabytki metalowe (m.in. monety, ozdoby, elementy uzbrojenia) stanowią wartość samą w sobie. Zaklasyfikowane przez specjalistów pod względem typu, chronologii czy przynależności kulturowej mogą stać się podstawą dalszych, pogłębionych studiów. Pod jednym wszakże warunkiem: musimy znać ich lokalizację. Na podstawie tych informacji odpowiednio pogrupowane zabytki – zarówno te unikatowe, jak i występujące powszechnie – mogą być kartowane (metoda zonograficzna), a tworzone w ten sposób mapy stają się kapitalnym, uzupełniającym źródłem informacji, np. na temat dynamiki kontaktów międzykulturowych.

Tak się składa, że archeolodzy chętnie szermujący argumentem „zabytku bez kontekstu” sami nie stosują wykrywaczy metali w swoich badaniach, uważając, że ich używanie jest poniekąd przyznaniem się do zawodowej nieudolności. Ale sami też, pozbawiając się tego bardzo użytecznego w praktyce terenowej urządzenia, doprowadzają do kreowania wielu „kontekstów bez zabytków”. Sam nie wiem, co jest gorsze (albo lepsze) dla dalszych kroków postępowania badawczego.

"Detektoryści": armia Napoleonów
Stutysięczna armia "detektorystów" jest środowiskiem bardzo specyficznym i bardzo zróżnicowanym. Z wykrywaczami chodzą po polach i lasach zarówno rolnicy, jak i urzędnicy państwowi; prywatni przedsiębiorcy i przedstawiciele służb mundurowych; dziennikarze i studenci; lokalni miłośnicy historii swoich małych ojczyzn i w pełni profesjonalni złodzieje, każdorazowo poprzedzający wyjazd w teren kwerendą dostępnych informacji o wcześniejszych odkryciach.

W ciągu prawie ćwierć wieku poznałem kilkudziesięciu eksploratorów, z wieloma miałem okazję dłużej porozmawiać i czasami się pokłócić, z kilkoma się przyjaźnię. I wiem, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Wszyscy, których poznałem, w mniejszym lub większym zakresie współpracowali z archeologami, informowali (z różnym skutkiem) o swoich znaleziskach służby konserwatorskie czy muzea. Wielu służyło swoimi umiejętnościami w zakresie użytkowania wykrywaczy w czasie systematycznych badań terenowych. Łączy ich natomiast jedna wspólna cecha – wszyscy są zdecydowanymi indywidualistami. Używając terminologii wojskowej, większość z nich zalicza sama siebie bardziej do kategorii „napoleon” niźli do „prostego pułkownika”, a podoficerów, nie mówiąc już o szeregowcach, nie spotkałem.

Dlatego z nadzieją, ale i pewnymi obawami, przywitałem próbę (pokłosie „zjazdu gnieźnieńskiego” z końca ubiegłego roku) integracji tego zróżnicowanego, często silnie ze sobą skłóconego środowiska, a mianowicie powołania do życia w kwietniu 2018 r. Polskiego Związku Eksploratorów. Animatorzy tego projektu stawiają przed sobą z jednej strony ambitne zadanie uporządkowania chaotycznych niejednokrotnie poczynań rozmaitych "detektorystów", z drugiej zaś przeprowadzanie odpowiednich szkoleń w zakresie obowiązującego prawa, ale też skłonienie służb konserwatorskich do jednolitej tego prawa interpretacji.

Czerwień/Czermno, Janów Pomorski/Truso, Jerzwałd na Warmii, Czaszkowo i Wymysły na Mazurach, Nowa Cerekwia na Wysoczyźnie Głubczyckiej, Szurpiły na Suwalszczyźnie, Gąski-Wierzbiczany na Kujawach – to tylko kilka pozytywnych przykładów z ostatnich kilkunastu lat owocnej współpracy archeologów z eksploratorami. Znam też, niestety, przykłady negatywne – sprzedaży co najmniej dwóm lokalnym muzeom kolekcji zabytków, które miały pochodzić z najbliższej okolicy, a ewidentnie zostały przeszmuglowane spoza granic Polski. Widziałem zdjęcia wystawianych na zagranicznych aukcjach internetowych srebrnych ozdób pochodzących z wczesnośredniowiecznych skarbów znalezionych niedawno w południowo-wschodniej Polsce.

Żeby było tak jak w Danii
Wrzesień 1995 r., duńska wyspa Bornholm i jedno z najsłynniejszych miejscowych stanowisk archeologicznych – Sorte Muld (Czarna Ziemia). Stanowisko znane archeologom od dawna, ale dopiero liczne zgłoszenia od lokalnych "detektorystów" uświadomiło badaczom jego faktyczną rangę naukową. Znalazłem się tam na zaproszenie wybitnej duńskiej uczonej, która była wtedy szefową działu archeologii muzeum w Rønne, stolicy Bornholmu. Niedziela, słoneczne popołudnie. Po stanowisku kręci się kilka osób z wykrywaczami metali. Założona profesjonalnie siatka pomiarowa, jest wypożyczony z muzeum niwelator. Na moje zdziwienie, że archeolodzy pracują w niedzielę, znajoma odpowiada: A nie, to są lokalni miłośnicy starożytności. Pomagają nam w wolnym czasie. Są odpowiednio przeszkoleni, zgłaszają wszystkie znaleziska.

To m.in. dzięki wieloletniej współpracy archeologów i miejscowych eksploratorów można oglądać w muzeum w Rønne unikatową kolekcję ponad dwóch tysięcy tzw. Guldgubber (dosłownie: złotych starców) – złotych zabytków z cienkiej folii, wielkości znaczka pocztowego. To wtedy dowiedziałem się, że w Danii taki model współpracy obu środowisk możliwy jest dzięki danef.

Termin ten pojawia się w źródłach pisanych po raz pierwszy pod koniec XIII w. Został w pełni skodyfikowany w wieku XVII, bodajże za panowania Christiana IV. Jakie są główne założenia danef? Po pierwsze, wszystkie przedmioty o charakterze zabytkowym, znalezione w ziemi są własnością króla (obecnie – państwa duńskiego, będącego w dalszym ciągu monarchią); władca/państwo ma prawo ich pierwokupu (przejęcia) – trafiają wtedy do Muzeum Narodowego w Kopenhadze, ale ta zasada dotyczy tylko przedmiotów najcenniejszych z artystycznego i historycznego punktu widzenia. Po drugie danef przestrzega prawa własności zarówno właściciela terenu, na którym dokonano odkrycia, jak i znalazcy. Zabytki mogą zostać - zgodnie z wolą władz - przekazane lokalnym muzeom, ale mogą też pozostać w prywatnych kolekcjach. Pod warunkiem że wszystkie zostaną odpowiednio zgłoszone i zainwentaryzowane. Dopuszczalna jest wymiana (także o charakterze antykwarycznym) w obrębie Danii, ale wywóz za granicę jest objęty surowymi obostrzeniami. Nieprzestrzeganie tych zasad to już zupełnie drakońskie restrykcje prawne.

Podobnie jak w Polsce w Danii wszystkie przedmioty o charakterze zabytkowym znalezione w ziemi są własnością skarbu państwa. W przeciwieństwie do Polski prawodawstwo duńskie dopuszcza możliwość funkcjonowania odpowiednio zalegalizowanych kolekcji prywatnych. W Danii istnieje skrupulatnie przestrzegana zasada, że eksploratorzy prowadzą poszukiwania w rejonie swojego zamieszkania. Znają też (z wzajemnością) właścicieli terenów, po których chodzą z wykrywaczami metali. Istnieje perfekcyjny system powiadamiania (także policji), jeśli na jakimś polu pojawi się ktoś obcy z detektorem. W Polsce wygląda to nieco inaczej. No, ale Duńczycy wyprzedzają nas w tym zakresie o prawie 400 lat. Pamiętajmy, że mówimy o kraju, w którym można jeszcze spotkać kamienne grodzenia średniowiecznych pól, a w niektórych gospodarstwach można oglądać kamienne piktogramy z epoki brązu. Na północnym Mazowszu kamienne konstrukcje wczesnośredniowiecznych cmentarzysk zniknęły ostatecznie ponad pół wieku temu. Brukowano nimi lokalne drogi, budowano fundamenty miejscowych remiz strażackich. Problemem w dalszym ciągu są nie tylko wykrywacze metali, ale też ich użytkownicy

Miałem niedawno taki sen: w Polsce może być tak samo jak w Danii. Tak, wiem czyją matką jest nadzieja, ale wiem też, że umiera jako ostatnia…"

DzikiZdeb

  • Gaduła
  • ****
  • Wiadomości: 4 347
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #10 dnia: 30 Listopada 2018, 08:44:57 »
reklamują tam regularnych "słowiańskich" totalistów
Wydaje mi się, że ruchy rodzimowiercze pojawiają się tam nieprzypadkowo. Ja na ich obecne inkarnacje patrzę jak na jeden z nurtów sterowanego ze wschodu panslawizmu.

http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,130517,23996672,wojciech-smarzowski-zapowiedzial-swoja-kolejna-produkcje-bedzie.html
« Ostatnia zmiana: 02 Stycznia 2021, 04:06:26 wysłana przez zenonmoj »

Divusric

  • Członkowie TPZN
  • Gaduła
  • *
  • Wiadomości: 2 563
  • Legitymacja 077
    • Romae Aeternae
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #11 dnia: 30 Listopada 2018, 19:28:10 »
https://bialczynski.pl/2016/05/17/winicjusz-kossakowski-zlota-moneta-bita-w-wolinie/
Mój ulubiony tekst dotyczący imitacji germańskiej...
Służba nauki polskiej polityce niemieckiej.....

Óli  Leciwy (Stary) – Wielki

Ziemia Wolin

Wojownik Chwały  ;D ;D ;D ;D ;D ;D ;D ;D
« Ostatnia zmiana: 30 Listopada 2018, 19:30:33 wysłana przez Divusric »
Admiror, O paries, te non cecidisse, qui tot scriptorium taedia sustineas.

husyta74

  • Stały bywalec
  • ***
  • Wiadomości: 590
  • Zainteresowania: wczesne średniowiecze + mennictwo śląskie
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #12 dnia: 30 Listopada 2018, 22:14:35 »
"Z datowaniem na starych monetach może być różnie, chociaż na denarze Mieszka I jest cyfra, runami zapisana – 964."

Bosz... a ja tyle lat w nieświadomości i niewiedzy żyłem...   ;D

Waldek
Naukę buduje się z faktów tak jak dom buduje się z cegieł, ale samo nagromadzenie faktów nie jest jeszcze nauką, podobnie jak kupa cegieł nie jest domem. 

Henri Poincaré

cancan

  • Triumwirat TPZN
  • Gaduła
  • *
  • Wiadomości: 7 751
Odp: I w Wielkiej Brytanii mozna pojsc do wiezienia za...
« Odpowiedź #13 dnia: 30 Listopada 2018, 22:26:15 »
Jak mawiał mój osobisty guru realizmu: "łaska boska i głupota ludzka nie maja granic".
Pozdrawiam,
Jacek

nec fictus, neque pictus

 

R E K L A M A
aukcja monet