(...) Gdy Topór uroczystym głosem wolno wygłaszał wyrok, wszyscy słuchali go stojąc, z wyjątkiem Zbrozły, który jakby bezmyślnie z kupki pieniędzy, leżącej przed nim, brał jedną sztukę za drugą,
wsadzał do ust i przycisnąwszy zębami, odkładał na bok. Mało kto zwracał na niego uwagę, a Topór zerkał złośliwie, biorąc to zachowanie za objaw bezsilnego gniewu. Tylko Szmatka patrzył z
niepokojem. Po chwili pobladł i nieznacznie z kręgu otaczających go ludzi zaczął się wycofywać, jakby oczy Zbrozły, które ten wpierał w niego, odpychały go od sędziowskiego stołu. Wydostał się wreszcie na wolniejsze miejsce, a uszedłszy kilkanaście kroków, puścił się pędem i zniknął. Topór właśnie kończył ogłaszanie wyroku. Wśród panującej ciszy zabrzmiał krótki jak zgrzyt śmiech Zbrozły.
Topór spojrzał na Zbrozłę zgorszony i zdziwiony i zapytał z gryzącą układnością: - Czy was śmierć tych ludzi, czy mój wyrok rozśmieszył?
- Wybaczcie! - rzekł Zbrozło jadowitym głosem - myślałem o czym innym.
- To cieszę się, że was ten wyrok nie dotknął, bo wiadomo wszystkim, że Dzik i Tarło wasi to przyjaciele. Ale myślę, że kniaź po to was wysłał, by mu donieść, jak się sądy sprawują, a jakoże mu doniesiecie, kiedy myślicie o czym innym?
Obecni milczeli udając, że nie zauważyli starcia. Stali po stronie Topora, lecz obawa przed Zbrozłą nie pozwalała im zdradzać się z tym wyraźnie.
- Mimo to kniaziowi doniosę, żeście już za stary, by sądy sprawować - odrzekł Zbrozło obojętnie. -
Zaśmiałem się widząc, jak przestępca sędziemu spod ręki ucieka, a lica czynu leżą mu przed nosem i nie widzi ich. Nie dziwiłbym się, gdyby wam z lochów zbójcy uciekli.
- Jak to?! - krzyknął wzburzony Topór.
Zbrozło odparł sucho:
- Dowody leżą przed nami, jeno ich nie widzicie. A sędzia, który niedowidzi, sądzić nie może.
Następne sprawy ja imieniem kniazia poprowadzę. Może i lepiej dla was, bo swojaka waszego sądzić będziemy.
- Jakiego swojaka? - zapytał Topór siadając ciężko i dysząc.
- Szmatkę, który uciekł tymczasem. Tu leżą fałszywe pieniądze, a słyszeliście, jako przyznał, że u niego zrabowane. A tu jest - rzekł wstając i biorąc do ręki kawałek żelaza kształtu podłużnego
kowadełka - forma, na której je bił.
Zajrzyjcie do waszej komory, czy swojak wam nabyte ziemie nie z tego skarbca zapłacił.
Topór siedział skurczony.
- Słabo mi! - wyszeptał usiłując powstać.
- Pewnie wam ta słabość wróciła, która przeszkodziła mnie, jako kniaziowego wysłannika, powitać.
Czas wam już spocząć. Roki ja dalej poprowadzę.
I zwracając się do komornika, nakazał:
- Następna sprawa władyki Szmatki. Siegniewie, wy jako skarbnik oskarżenie wnieść możecie, gdyż wasz to obowiązek baczyć, by fałszywy pieniądz książęcego skarbu o straty nie przyprawił.
Obejrzyjcie monety i formę.
Siegniew wstał z ociąganiem i oglądać począł leżące na stole przedmioty.
- Wnosicie oskarżenie? - zapytał Zbrozło ostro.
- Wnoszę! - rzekł Siegniew niechętnie.
Dowodów innych nie trzeba, gdyż wszyscy słyszeli, jako sprawca przyznał, iż pieniądze i forma są jego własnością. A ucieczką winę potwierdził. Czy bronić kto chce oskarżonego? - zapytał patrząc na
dźwigającego się z trudem z miejsca Topora.
Dzikowy Skarb o falsach z epoki 🙂