Do sprzedaży mojej kolekcji finalnie nie doszło.
Po 2 miesiącach rozpoznawania bojem wnioski mam następujące:
1. Rynek filatelistyczny to jest jakaś obca planeta. Zamieszkują ją stworzenia o zupełnie innej niż ludzka logice i moralności.
2. Rynek filatelistyczny kurczy się, mimo rosnącej podaży znaczków. Mechanizm jest następujący: filateliści umierają z przyczyn naturalnych, ich kolekcje trafiają do obrotu, natomiast nowi filateliści się nie rodzą. Powoduje to sytuację, w której znaczki jeszcze 10 - 20 lat temu dość rzadkie i wyceniane, powiedzmy, na 3000 zł teraz stają się niemal pospolite i można je kupić za złotych 300.
3. Nie polecę żadnej z firm filatelistycznych, a miałem styczność chyba ze wszystkimi. Oczywiście nie mam na myśli tych całkiem niepoważnych.
4. W kontaktach z handlarzami* znaczkami zalecam bardzo daleko idącą ostrożność. Mam wrażenie, być może mylne, że istnieje między nimi sieć bardzo bliskich powiązań, przeradzająca się w zmowę cenową mająca na celu „orżnięcie leszcza”
5. Skala fałszerstw znaczków jest zaskakująco duża, a fałszerstwa są często nie do rozpoznania dla osób nie mających wiedzy eksperckiej. Oznacza to, że sprzedanie walorów, droższych niż kilkaset złotych, bez atestu jest w praktyce niemożliwe.
Tyle z wniosków wysnutych po nieudanej próbie sprzedania dość sporej kolekcji znaczków.
*celowo użyłem słowa handlarze. Przeciwnie niż w naszej działce nie widziałem u żadnej z osób z którymi się spotkałem iskry podekscytowania w oku. Znaczki są dla nich towarem jak każdy inny i w zasadzie mogli by handlować bułkami albo szamponem.