UWAGA - TERAZ TROCHĘ SIĘ ROZGADAM!
Skoro lubicie historie sensacyjno-kryminalne, to na początek małe wspomnienie off topic. Numizmatyką zainteresowałem się mniej więcej w 8 roku życia - a więc na początku lat 70-tych XX. wieku. Najpierw zbierałem okolicznościowe 10-złotówki PRL i byłem dumny, że posiadałem ich komplet (oprócz małej Kolumny, o której istnieniu wówczas nie wiedziałem). Miałem nawet na te dziesiątki specjalne pudełko po czekoladkach z wkładką kartonową z wyciętymi otworami na monety 😃
I kiedyś odwiedził mnie pewien kumpel, "drugoroczny" - jak się wtedy mówiło (tzn. powtarzający klasę, czyli o rok starszy), żeby się pobawić. I po tej wizycie w pudełku zachowała się raptem jedna moneta... Byłem oczywiście zdruzgotany. Nastąpiło intensywne śledztwo rodzicielskie. Kumpel do niczego się nie przyznał, ale za jakiś moment przyszedł z matką, aby zapytać, czy to aby nie moje monety "znalazł przypadkiem" zakopane w piaskownicy... Odzyskałem wszystkie dziesiątki z wyjątkiem Świerczewskiego, którego najwyraźniej piaskownica pochłonęła. Tak wyglądał mój pierwszy w życiu kontakt z "monetami z wykopek" 🤣🤣🤣
To wprowadzenie nie ma nic wspólnego z monetami, które chcę opisać, ale daje obraz czasów, które ukształtowały moją psychikę. Wtedy (przynajmniej u mnie na prowincji) nie było tak jak dziś, że jak masz kasę, to kupisz praktycznie każdą monetę. Zbieraliśmy PRL, jakieś kopiejki Związku Radzieckiego i inne obiegówki krajów ościennych. Jak się trafiły stare hitlerowskie fenigówki, byliśmy przeszczęśliwi. Jak ktoś miał coś z Polski przedwojennej, nie daj Boże srebro, to już był gość! A jak ktoś miał jakieś tam ruble Mikołaja, albo choćby półmarkowe/markowe cesarskie sreberka, to był on gość do n-tej potęgi 😂 Pamiętam moją ogromną radość, kiedy wyhandlowałem od kogoś zwykłą 10-złotówkę z Polonią. Uważałem ją za uzupełnienie mojej kolekcji dziesiątek - ale skąd ona się wzięła, taka inna, duża i srebrna? Nad tym się aż tak bardzo nie zastanawiałem... Oczywiście w takich warunkach nikt nawet nie marzył o czymś takim, jak np. Polska królewska. Tym niemniej kiedyś wpadł mi jednak w ręce najzwyklejszy popularny ort Zygmunta III z mennicy bydgoskiej. To znaczy - że "z mennicy bydgoskiej" i że "popularny" - to wiem TERAZ. Wtedy nie wiedziałem nawet, że to ort... Dobrze, że byłem w stanie odcyfrować imię króla i datę. Zatrzymałem ten okaz, ale brak jakichkolwiek odniesień sprawił, że - o dziwo - ani nie byłem z tej monety szczególnie dumny, ani też do niej jakoś bardzo przywiązany...
Niektóre monety, zupełnie nieosiągalne podówczas dla mnie, jako dziecka, wryły mi się głęboko w pamięć w charakterze "skarbu". Teraz minęło 50 lat i nadal jestem bardzo szczęśliwy, kiedy te dziecięce marzenia (z pewnym opóźnieniem...) realizuję 🙂 Taki proces myślowy dotyczy naturalnie przede wszystkim monet PRL, ale nie tylko. Niedawno np. kupiłem sobie srebrną półdolarówkę z Kennedym, rocznik 1964, która jest jedyną monetą USA w moim zbiorze - właśnie dlatego, że jako dziecko z zazdrością oglądałem takie monety u kolegi...
I właśnie kiedyś, oglądając jakiś spektakl Teatru Telewizji, natknąłem się na scenę, która utkwiła mi bardzo silnie w pamięci. W scenie tej pewien numizmatyk usilnie namawiał kolegę, aby ten mu odstąpił "dwuzłotówkę Stanisława Augusta", którą najwyraźniej uważał za bardzo cenny okaz. Wątek tej monety pojawił się jeszcze kilkakrotnie w spektaklu, z którego poza tym kompletnie nic nie zapamiętałem. Ale "dwuzłotówkę Stanisława Augusta" zakwalifikowałem w mojej wyobraźni do rangi pożądanego "skarbu". Nie wiedziałem wówczas o tej monecie kompletnie nic, nawet jak wygląda. Tym niemniej pozostała mi ona w pamięci.
Wielu z Was zna mnie 15 lat, a nawet dłużej i wie, że w zakresie moich zainteresowań zawsze było tylko PRL i II RP - uzupełnione o średniowiecze okresu groszowego (tak mniej więcej do grosza głogowskiego Zygmunta Starego...) Monet SAP nie zbierałem nigdy i mam o nich prawdę mówiąc bardzo blade pojęcie. Tym niemniej jakieś pół roku temu przeglądając ofertę monet polskich na eBayu natrafiłem na takie oto cudo. Dwuzłotówka Stanisława Augusta z roku pańskiego 1767!
I to raczej w bardzo dobrym stanie. Odżyły wspomnienia i zacząłem licytować - z początku po to, żeby tak ładna moneta "nie poszła za tanio" 🙂 Efekt był jednak taki, że pobiłem 59 innych ofert i kupiłem daną monetę za sumę z rzędu tych, których w danym momencie nie zwykłem jeszcze byłem na monety wydawać (teraz to już wygląda trochę inaczej... 🤣). Tym niemniej nie żałowałem, bo jak na moje skromne rozeznanie cena i tak wydawała się korzystna. Monetka przyszła. W tym momencie wiedziałem wprawdzie już, jak "dwuzłotówka Stanisława Augusta" ma wyglądać, ale w ręku trzymałem taką po raz pierwszy w życiu. Następuje pewne rozczarowanie. "Jakieś dziwne to srebro..." Nie byłem jeszcze świadom faktu, że dosyć słabe srebro SAP odbiera się "w dotyku" zupełnie inaczej, niż np. srebro przedwojenne, czy PRL... 🤣 Dylemat - a może to pruska podróba Fryderyka? Monetka trzyma wprawdzie idealną wagę i rozmiar; rant także nienajgorszy, ale przecież z Fryderykiem nigdy nic nie wiadomo... Co robić? Sprzedawca jest rzetelny i może przyjąć monetę z powrotem. Ale czy na pewno chcę ją oddać? W końcu i pruskie naśladownictwa to też ciekawe i cenne numizmaty... Udałem się zatem po poradę do najznakomitszego chyba tutaj speca od monet SAP - czyli oczywiście do Kol. eleniasza - w zasadzie prawie przeświadczony, że kupiłem pruską podróbę... Ku mojemu zdumieniu i radości Kol. eleniasz wyprowadził mnie z błędu i potwierdził, że jest to oryginalna dwuzłotówka SAP z mennicy w Warszawie, odmiana Parchimowicz/Brzeziński 24.b4. Nie dysponuję tym katalogiem, ale chyba można zaufać opinii tak znakomitego specjalisty. Monetka waży 9,22 g przy średnicy 29 mm i ma rant skośnie karbowany.
Wtedy pomyślałem "to i nawet lepiej, że jest autentyczna" 😁😁😁
Co nastąpiło potem? Jeśli myślicie, że rzuciłem się do kompletowania monet SAP, to muszę Was rozczarować. W ogóle nie zamierzam rozszerzać tego typu kolekcji. Nastąpiło to, co opisałem w końcu grudnia ub. roku na wątku "Zimowy sezon łowiecki" - zanim jeszcze zorientowałem się, że jest to wątek działu "Starożytny Rzym" (na szczęście tolerancyjni Koledzy nie czynili mi tu żadnych wstrętów 🙂). Wypowiedź dotyczy właśnie prezentowanych tu dwóch monet, więc pozwolę sobie zacytować samego siebie:
No to jeśli chodzi o aktualny sezon łowiecki, to ja, proszę Państwa, właśnie skojarzyłem na nowo od dawna rozłączoną, znaną parę kochanków... 🙂
Ona - już trochę bardziej nadszarpnięta zębem czasu (od zawsze była nieco starsza, poza tym kobiety starzeją się intensywniej 😜) - ale wciąż zachowała wiele dziewczęcego wdzięku: tu kokardka, tam diademik... mmm, palce lizać 😃
On - prawdziwy lowelas, jak na jego renomę przystało - wygląda, jakby wyszedł właśnie z salonu kosmetycznego! Podejrzewam zresztą, że strzyże się u Roberta... Niesamowita forma! A widywaliśmy go li to często - sami przyznajcie - w stanach o wiele bardziej opłakanych... A jednak doszedł do siebie. I to naprawdę on - żaden tam pruski sobowtór 😀
W każdym razie cieszę się, że są znowu razem - tzn. w mojej skrzyneczce z monetami 😃😃😃
I właśnie tak to się odbyło. Żeby mój Stasio nie czuł się tak samotnie między średniowieczem i PRLem, dokupiłem mu rubla Katarzyny Wielkiej, rocznik 1766 СПБ АШ. Bardzo standardowa odmiana, Bitkin 197 - moneta popularna, stan przeciętny, wręcz słaby. A jednak właśnie w tym stanie monetka ma pewien niepowtarzalny urok, powiedziałbym "duszę". Bierzesz ją do ręki i dosłownie czujesz energię tych tysięcy ludzi, którzy prawie 300 lat temu tym rublem obracali... Monetka waży 23,02 g przy 39 mm średnicy i ma rant skośnie karbowany. Lepsze srebro niż u Stasia, bo 750 (dwuzłotówki były bite w 626). I jak pierwszy raz wziąłem tego rubla do ręki, poczułem jak odpowiadają mi monety tego formatu. Jak to mówił R. L. Stevenson "Talary" 🤣🤣🤣
Nastąpił pewien przełom w moim myśleniu o własnej kolekcji. Nie rezygnuję bynajmniej z konieczności np. uzupełnienia zbioru II RP o - powiedzmy - grosza 1934, którego mi jeszcze akurat brakuje. Ale równocześnie zwracam uwagę na monety, których dotąd nie zauważałem i reaguję spontanicznie. Piękno monet XVIII-wiecznych, odkryte dzięki dwóm prezentowanym tu egzemplarzom, urzekło mnie totalnie. I w tym przypadku nie oznacza to, że będę starał się np. zgromadzić wszystkie roczniki rubli Katarzyny. Mój jeden egzemplarz mi wystarczy! Za to pojawił się rubel Elżbiety, rubel Anny (teraz są to wraz z Katarzyną moje "trzy Gracje 😂), talar Fryderyka II, potem Fryderyka Wilhelma II itd. Kolekcja wyrobów w formacie talar/rubel/ecu urosła w ciągu 4 miesięcy do ośmiu sztuk. Właśnie wylicytowałem 5 franków Ludwika XVIII, które są monetą w podobnym formacie - a jeszcze wczoraj w ogóle by mi nie przyszło do głowy, że taką monetę kupię... Przeżyłem zatem pewien przełom w myśleniu o kolekcjonowaniu monet. Dotychczas przez 50 lat zbierałem według pewnego klucza, którym był katalog danego okresu bądź obszaru. W założeniu kolekcja musiała być zgodnie z tym kluczem kompletna - a i tak nigdy nie była... Teraz odkryłem alternatywną możliwość: szukam monet, które mnie inspirują ze względu na estetykę, format - albo takich, które widzę na fotografii i czuję, że mają "duszę". Zdarza się, że są to monety nieznanych dotąd hrabstw i księstw, albo władców, o których nigdy dotąd nie słyszałem. Nie odczuwam też po raz pierwszy w życiu potrzeby nadania tego typu kolekcjonerstwu jakiejkolwiek systematyki. Ot, po prostu każdy nabyty obiekt jest wartością samą w sobie, wymaga osobnej analizy, a nade wszystko przynosi fizyczną i psychiczną radość 🙂🙂🙂
Ten swoisty przełom myślenia o kolekcjonerstwie nastąpił stosunkowo niedawno, ale stanowi dla mnie prawdziwą rewolucję. Zawdzięczam to właśnie dwóm monetom, które aktualnie prezentuję. Starej, wypróbowanej parze kochanków... 🤣🤣🤣
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie!