W moim ostatnim poście bardzo sobie pogdybałem. Teraz nieco konkretniej.
Moim zdaniem:
1) Nie wiemy, czym w roku 301 AD w Antiochii płacono u fryzjera bądź za gruszkę. Można przypuszczać, że jakimś zdewaluowanym złomem - albo frakcjami "follisa", zakładając, że jego wartość była niska.
2) Nie wiemy jaka była wartość nabywcza dużego, Dioklecjanowego "follisa", jednak jest bardzo wątpliwe, aby była ona tak wysoka, jak wynika to z tabelek. Przypuszczalnie na rynku follis spełniał rolę monety zdawkowej: niekruszcowej, a więc niezbyt wiele wartej (jak stary as). Notabene, nie wiemy nawet na 100 % jak wtedy tego naszego "follisa"nazywano...
3) Tabelki tabelkami, a rynek rynkiem - to znamy już z czasów PRL-u, gdzie nikt, poza celnikami na granicy, nawet nie próbował traktować poważnie oficjalnego kursu dolara do złotówki...
4) Edykt cenowy był fikcją, nie przystającą do rzeczywistości; ośmielę się twierdzić, że była to próba narzucenia rynkowi idiotycznej i absolutnie niemożliwej do zrealizowania utopii. Zastanawiam się, dlaczego zajmuje się takimi duperelami, jak ceną gruszek, cytryn czy fryzjerem, skoro teoretycznie wystarczyło by określić kilka wartości podstawowych (złoto, zboże, chleb, wino, oliwa, podstawowe metale, "półtuszki", skóra wyprawiona, jednostki tkanin, koń, niewolnik i jeszcze parę innych ważnych) a reszta automatycznie by się w to wpisała... Być może była to próba, podkreślam: próba, stworzenia globalnego systemu doskonałego, który w zamyśle autorów był tak doskonały, że po prostu musiał funkcjonować. Lub też był to system reglamentacji, jak PRL-owskie "kartki", które teoretycznie miały umożliwić obywatelom nabycie określonej liczby towarów po dostępnych (tzn. drastycznie zaniżonych w stosunku do rynkowych / czarnorynkowych) cenach! Na kartkach były też takie produkty jak np. czekolada, która podstawowym artykułem nie jest.
5) Nie przekonują mnie próby dedukcji istnienia drobnej monety "denarowej" na podstawie "denarowych" cen edyktu. Gdyby taką monetę w większych ilościach emitowano, to by się w większych ilościach zachowała. Emisja takiej drobnicy musiałaby przynosić skarbowi tylko i wyłącznie straty, a który skarb lubi w tak podstawowej kwestii, jak emisja waluty, dopłacać do obywateli?
Co do najpodlejszej monety, to scenariusz "boratynkowy" zdecydowanie bardziej mnie przekonuje.
Na razie nic więcej mi do głowy nie wpada...
Pozdrawiam serdecznie
Zenon M.