W tym przypadku czyściłam przede wszystkim metodą mechaniczną (igiełki) - oczywiście do tego dobra lupa i oświetlenie punktowe. Do przemywania i zmiękczania nalotów używałem wody utlenionej i spirytusu. Podstawową wadą tej metody jest jej czasochłonność - zaletą jednak możliwość dokładnego kontrolowania tego, co się robi. Można się zająć każdym "purchlem" z osobna. Tu duża część osadu składała się z twardego, lecz kruchego czegoś o konsystencji piaskowego tynku, co po naciśnięciu igłą rozsypywało się w proch. Sama patyna była przeważnie pod spodem: nieładna, gruba i zacierająca szczegóły, częściowo jednak zdarta do warstwy metalu - zdjęcie aukcyjne dobrze to oddaje: chropowate paskudztwo typu "siadł i płakał"... - częściowo też obie warstwy stanowiły jedno.
Gdybym to od razu wrzucił do chemikaliów, to w ogóle nie dałoby się przewidzieć, jaki byłby tego efekt końcowy. A tak, po próbnym podłubaniu, miałem pewność, że jeśli różne fragmenty potraktuję w różny sposób, będzie nieźle. Mogłem też sobie pozwolić na pozostawienie części patyny na miejscu.
Winian mam, ale chwilowo go nie stosuję.
ZM