wczoraj obejrzałem jeszcze raz Gladiatora .
Ja jakoś tego dzieła nie mogę polubić. Przewaga fikcji nad realiami bywa czasami zbyt duża - obejrzałem całość ze dwa razy (w tym raz w kinie jak leciał na bieżąco), ale teraz jak mi się gdzieś trafi do przerwania seansu wystarczy mi początkowa scena szarży konnicą przez gęsty las
Swoją drogą Marek ma dziwnego pecha do kiczu zarówno w filmie, jak i w literaturze. Choćby filmidło pt.
Upadek Cesarstwa Rzymskiego z 1964. Czego tam nie było... i Germanie - Jaskiniowcy i nowy wiek ludzkości, który miał tamtejszy Maximus zaprowadzić i bardzo groźny dla Imperium król Armenii i - O ZGROZO - "złote dinary". (te ostatnie w momencie, który mógł całość nieco uratować, bo w przeciwieństwie do Gladiatora po śmierci Kommodusa nie nastąpił powrót Republiki, lecz rozpoczęła się licytacja tronu cesarskiego, przypominająca nieco tą rzeczywistą, która odbyła się jednak dopiero po śmierci Pertynaksa). Podobnie nie dałem rady przedwojennej ramotce
Ulica sandalników. Fabuła dziejąca się podobno za czasów Marka rozłaziła się tak niesamowicie we wszystkich szwach, że nawet nie podejmuję się jej streścić. Jedynym w miarę rozsądnym dziełkiem, które czytałem, było "Gasnące słońce" Jeske - Choińskiego. Bez rewelacji, McCullough to nie jest, ale w porównaniu do poprzednich trzymało realia zupełnie nieźle.
kiedy Maximus umiera i przechodzi do krainy wiecznych łowów , zawsze mi wyciska łezkę z oka.
Dzięki takim wzruszeniom spędziłem kiedyś pół nocy na ulicy. Ale to dłuższa opowieść i prawie zupełnie bez związku z tematem