Po długich poszukiwaniach udało mi się wreszcie nabyć Qvo Vadis z 1951 ze wspaniałymi aktorskimi kreacjami: Petera Ustinowa, Roberta Taylora, Debory Kerr i niezapomnianej w roli Poppei Patrycją Laffan oraz wielu innych. No cud miód i orzeszki, dla mnie jedno z najwspanialszych dzieł kinematografii.
Na rewersie okładki przywitał mnie chwytliwy slogan:
PRZED 300... PRZED GLADIATOREM... PRZED BEN-HUREM... BYŁO QVO VADIS. - 300? Wojownicze żółwie nindża też były po Qvo vadis i z równym skutkiem odnosiły się do obyczajów samurajów jak 300 do wojny pod Termopilami...
Z pewnym niesmakiem zerknąłem na recenzje i dowiedziałem się:
"Rzym płonie. Neron gra na skrzypcach." - no gratuluję! Jeżeli to ma być jakiś dowcip, to ja go nie chwytam. Muzyk ze mnie żaden, ale jak dla mnie to w filmie cezar grał na lirze, a smyczka na pewno nie miał.
W dalszej części jeszcze jedna perełka:
"Robert Taylor wcielił się w rolę dowódcy legionów, którego miłość do chrześcijańskiej niewolnicy(...)" - z niefortunności tego zdania wynika, że Ligię niewolili chrześcijanie. Tymczasem nie była ona niewolnicą a zakładniczką, nie chrześcijan a Rzymu...
Pomijam już, że: "(...)którego miłość do chrześcijańskiej niewolnicy (Debora Kerr) kazała mu wybierać pomiędzy Imperium a lojalnością wobec nowych chrześcijańskich braci." jest wnioskiem co najmniej wątpliwym, ale to już zostawmy.
Czepiam się? Może. Jednak wydaje mi się, że kiedy pisze się raptem kilka zdań recenzji, należy wykazać się odrobiną rzetelności i profesjonalizmu. Taką durnotę to ja mogę napisać na kolanie w tramwaju między jednym przystankiem a drugim. Przecież ktoś za spłodzenie tego tekstu wziął pieniądze, ktoś za niego zapłacił, ktoś wreszcie go zaaprobował...