Na meblach słabiuchno się znam, więc wierzę Panu na słowo, że już teraz są za bezcen - i to takie na poziomie muzealnym.
Niekoniecznie za bezcen, raczej za rząd cen współczesnych wyrobów, które też tanie nie są. Ale może nie drążmy wątku, bo zaraz dojdziemy do definicji "poziomu muzealnego", której nie będziemy w stanie określić nie znając stanu inwentarzowego tych muzeów, które chce Pan likwidować. Rozumiem jednak, że są to placówki, dla których frajdą jest posiadanie fin de sieclowego biurka, a o orygnianlej XVII wiecznej szafie gdańskiej mogą tylko pomarzyć.
Ale co z obrazami, grafikami, rzeźbami, monetami, zegarkami, papierośnicami i resztą tego muzealnego drobiazgu?
Wracając do "drobiazgu" jako takiego i do mojego poprzedniego pytania: czy nagły wzrost podaży tego typu przedmiotów spowoduje zwiększenie popytu? Stosując pararelę: czy gdyby nagle cud się stał i pewnego dnia w każdej parafii na terenie całego kraju zaczęto w niedzielę odprawiać chociaż jedną mszę w rycie skodyfikowanym przez Piusa V (zwanym nieco mylnie mszą trydencką) to spowodowałoby to lawinowy wzrost ilości katolików odczuwających dyskomfort psychiczny podczas udziału w NOM? A może trzeba tutaj pewnej pracy nad sobą i danie pewnej możliwości kawa na ławę nic specjalnie nie zmieni? Podobnie w przypadku staroci - człowiek wychowany w cywilizacji łatwości i belejakości nie zachwyci się nagle "ułanem w oleju" czy "popiersiem Dunajewskiego w gipsie". Reasumując - można by tę podaż zwiększać, ale umiarkowanie (np. przez postulowane przez Pana likwidowanie, ale pojedynczo, nie na hurra).
W życiu widziałem co najmniej kilka akcji niszczenia starych mebli wymienianych przy kolejnych remontach różnych instytucji
Bo pewnie łatwiej było spisać komisyjny protokół zużycia niż urządzać jakieś licytacje, wyprzedaże i jeszcze ryzykować, że przyjdzie kontrol i będzie się czepiać, że za tanio sprzedali.
A kto by zagwarantował, że przy likwidacji jakieś kiepskiej placówki, która nie radziłaby sobie ze sprzedażą własnych magazynów nie spisano by takiego protokołu i po prostu nie rozpalono jednego wielkiego ognicha zamiast uganiać się za teoretycznym klientem?
PS. Jeszcze jedna sprawa: przy obecnym otwartym rynku jaka byłaby szansa, że co ciekawsze graty nie wylądowały by od razu w Hamburgu, Luksemburgu czy innym Edynburgu i nikt by ich w Polsce nawet nie polizał?
PPS. Cały czas mowię jako advocatus diaboli, bo ja jako ja z dziką chęcią bym sobie różnych bibelotów nakupował, ale też doskonale zdaję sobie sprawę z reakcji przeciętnego mojego znajomego, gdy wyrażam przy nim/niej takowe zachcianki.