Od końca wieku XVII królowie w Polsce obierani byli przez państwa ościenne, których siła i znaczenie polityczne rosły od czasów panowania dynastii Wazowej w Polsce. Właśnie mniej więcej w czasie elekcji Fryderyka Augusta ten balans został przekroczony. Polska starciła znaczenie w Europie jako suwerenne państwo i chyliła się ku upadkowi zwieńczonemu rozbiorami. Ciekawym, czy ludziom w tamtej epoce rozbiory przywodziły na myśl katastrofę, czy był to raczej mało znaczący moment w stopniowym procesie utraty kontroli. Niestety przywodzi mi to na myśl dzisiejszą sytuację, gdy mam poczucie, że mój głos w pozornie demokratycznych wyborach jest głosem wołającym na puszczy. Bo nie mogę stracić wrażenia, że ten proces upadku Rzeczypospolitej trwa dalej. I nie pomogły poprawie wojny przewalające się przez nasze ziemie, od potopu szwedzkiego, poprzez napoleońską megalomaniė i różne ruskie kontrofensywy i ekspedycje. Druga wojna światowa dodatkowo pochłonęła elity, których PRL nie pozwoliła odbudować.
Tak jak Napoleon nie był polskim cesarzem, jak kolejny Wettyn na tronie Księstwa nie był polskim władcą, niezależnie od postanowień konstytucji 3-go maja, tak Aleksander, wskrzesiciel królestwa polskiego czy Mikołaj król Polski nie znajdują u mnie uznania jako oficjalni i faktyczni monarchowie Polaków.
A co do dziś, to jeszcze nigdy nie zajęło mi tak wiele czasu wybranie ludzi, no których nie powinienem głosować bardziej niż na innych.
Jedna rzecz, której mnie nauczyła Historia, to fakt, że żadna siła zewnętrzna NIGDY nie rządziła Polską z miłości do ludzi, czy ziemi polskiej. Można nazwać się królem, czy wskrzesicielem królestwa ale nigdy tym królem faktycznie nie być. Pozycja króla to nie tylko nazewnictwo i administracja. To tyle od laika.
P.S. Niektóre ich monety były całkiem ładne.